[TNWB] Rozdział 6. Niespokojni martwi: Brama duchów.
Gwyneth przechadzała się wokół stołu, ustawiając świecę w jego centrum i nerwowo poprawiając krzesła
– Tak Madame Mortlock przyzywa dusze z Krainy Mgieł, głębiej w mieście – usiadła u szczytu stołu – Usiądźcie, musimy wszyscy złączyć dłonie – ułożyła swoje ręce na stole, kierując je wnętrzem dłoni do góry. Rose uścisnęła ramiona Gwyneth, gdy przechodziła, by usiąść. Oczywiście, zachowywała się inaczej. Oczy biednej dziewczyny biegały po pokoju, nerwowo spoglądając na każdy snop światła. Jej ramiona napięły się, gdy płomień świecy migotał, czekając tylko, aż duchy się ujawnią.
Rose zamyśliła się nad postacią Gwyneth. Oczywiście zachowywała się inaczej. Cokolwiek zobaczyła w Rose, zmieniło się i widziała własną śmierć. Blondynka zacisnęła dłonie na obrusie, mocno ściskając tkaninę, aż zbielały jej kostki. Była za młoda, tak młoda jak Rose, kiedy ją poznała. Dziewczynka ledwie na tyle dorosła, żeby wiedzieć cokolwiek o świecie. A Rose przypuszczała, że za pierwszym razem płynęła z nią na tej samej łódce. Rose zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu, gdy przypomniała sobie, że Gwyneth nawet nie pocałowała jeszcze chłopca, tylko rozmawiała z synem piekarza. Miała za dużo życia, które mogła przeżyć. Rose wiedziała, że musi ją uratować, nawet jeśli zostanie przy tym zraniona. Mogła mieć tylko nadzieję, że Doktor jej nie znienawidzi. Z zamyśleń wyrwał ją głośny krzyk dochodzący z jej boku
– Nie mogę brać w tym udziału! – Dickens stał i patrzył w stronę drzwi. Nadal im nie wierzył, a Rose bała się mieć w przyszłości do czynienia z większą liczbą ludzi takich jak on, jej mózg już eksplodował od kakofonii niedowierzających krzyków i protestów. Westchnęła i odwróciła się, aby pozwolić Doktorowi się nim zająć, uśmiechając się tylko lekko, gdy Dickens prychnął i opadł obok niej.
– Dobry człowiek. A teraz, Gwyneth, wyciągnij rękę – Doktor sięgnął po otwartą dłoń Rose. Pozwoliła, aby dotyk jego chłodnej dłoni wciągnął ją w tę chwilę i skupiła się na Gwyneth. Dziewczyna uspokoiła się, gdy na nią spojrzała. Rose po prostu skinęła głową na znak pewności i patrzyła, jak odwraca się w stronę środkowej świecy. Gwyneth potrząsnęła ramionami i odciągnęła je do tyłu. Powoli wciągnęła powietrze, mgła wypełniała jej płuca, gdy powietrze ochładzało się przy każdym pociągnięciu
– Mówcie do nas. Jesteście tam? Duchy, przybądźcie. Mówcie do nas, abyśmy mogli ulżyć waszemu ciężarowi – Światła zamigotały. Cienie pełzały po ścianach, gasząc wszystkie migoczące płomienie jeden po drugim, aż jedyne źródło światła odbijało się na ich twarzach ze środka stołu. Niski płomień grzał policzki Rose, gdy powietrze za jej plecami zrobiło się zimne. Powolny, przeszywający dreszcz przebiegł jej po plecach i na chwilę Rose zapomniała. Zapomniała, że duchy nie istnieją i mogłaby przysiąc, że coś wciskało jej się w plecy, wbijając pazury w kręgosłup, a szepty mroziły jej ucho. A potem szepty zabrzmiały jak Gwyneth i myśli Rose uciekły z powrotem do jej ciała i wpatrzyła się w dziewczynę.
Rose zadrżała. W pomieszczeniu rozległo się echo głosu Gwyneth, słów mówionych w jakimś pół-języku, którego nawet TARDIS nie byłaby w stanie przetłumaczyć. Ale te dźwięki… To brzmiało jak cichy krzyk – Widzę je. Czuję je – Dłoń Doktora ścisnęła jej dłoń, gdy głos Gwyneth zaczął się oddalać, zatapiając się w niemożliwie wielu głosach wypełniających jej uszy i napierających na czaszkę. Mogłaby przysiąc, że to był krzyk. Doktor wstał lekko ze swojego krzesła, ciągnąc ze sobą dłoń Rose
– Nie mogą przedostać się przez szczelinę. Gwyneth, to nie ona kontroluje ciebie, to ty kontrolujeszją. Teraz spójrz głęboko. Przepuść ich – Rose czuła, jak pulsowanie w jej czaszce staje się coraz mocniejsze. Czy nie słyszał krzyków?
– Nie mogę! – Brwi Gwyneth zmarszczyły się, gdy cichy jęk bólu przemknął przez jej usta. Rose prawie powtórzyła ten dźwięk, gdy narastający ból głowy znacznie przekroczył bycie tylko bolesnym. I wiedziała, że to Gwyneth woła o pomoc. Rose chciała krzyknąć, ale ból trzymał ją w miejscu.
– Tak, możesz. Po prostu w to uwierz. Wierzę w ciebie, Gwyneth. Stwórz połączenie – Rose szarpała Doktora, próbując zwrócić jego uwagę. Musiał przestać. Cierpiały. Gwyneth cierpiała. Moja głowa... To mnie dobija...
– Tak – Wraz z wyciszoną pojedynczą sylabą Gwyneth krzyki ucichły. Rose spojrzała na miejsce, gdzie jej dłoń splatała się z dłonią Doktora, małe czerwone wgłębienia pozostawione przez jej paznokcie rozpryskiwały jego bladą skórę. Spojrzała na niego, żeby przeprosić, ale jej wzrok został przyciągnięty do świecącego światła na stole. Błękitne i zamglone zastąpiło migoczący pomarańczowy płomień. Serce Rose podeszło jej do gardła, gdy jasna postać Geltha spojrzała na nią.
– Wielki Boże! Duchy z drugiej strony – Sneed prawie wyrwał się z uścisku Doktora, ciągnąc Rose w jego bok. Nie mogła oderwać od tego wzroku. Potwór, który zabił biedną dziewczynę siedzącą nieruchomo naprzeciwko niej.
– Z drugiej strony wszechświata… – Rose prawie się cofnęła, słysząc głos Doktora. Był pełen podziwu. I tylko Rose wiedziała, co spróbują powiedzieć, co poruszą, żeby wzbudzić w nim litość.
– Ulituj się nad nami. Zlituj się nad Gelth. Mamy tak mało czasu. Pomóż nam – Ich głosy były słodkie, jak głosy dzieci, podstęp, chory chwyt mający na celu wzbudzenie litości i uwagi u ogarniętego poczuciem winy Time Lorda. Rose pokręciła głową, nie mogła pozwolić, żeby rozmawiali dalej. Rose wyprostowała plecy i ramiona, spychając strach narastający w jej brzuchu w tył umysłu.
– Czego chcesz? – Rose zacisnęła palce na dłoni Doktora, mając nadzieję, że przyciągnie go do siebie i od nich.
– Szczelina. Zabierz dziewczynę do szczeliny. Zbuduj most – Duch odwrócił się do niej, wyciągając do przodu przezroczystą rękę.
– NIE – Ponownie pociągnęła Doktora za rękę i spróbowała wstać – Nie możesz jej wykorzystać. Doktor, jak zawsze nieruchomy, pozostał niewzruszony u jej boku, ze zmarszczonymi brwiami przyklejonymi do czoła
– Rose! – Odwróciła się do niego, w jego niebieskich oczach błysnęło zdziwienie i głęboko zakorzenione zamieszanie – Potrzebują naszej pomocy! – Rose westchnęła i spuściła głowę. Musiał jej uwierzyć
– Próbowali mnie zabić – Próbowała wyrównać głos pomimo drżenia strachu, który próbował ściskać jej klatkę piersiową – Teraz chcą wykorzystać Gwyneth – Rose złagodniała, gdy spojrzała na Gwyneth, która była nieruchoma, albo z szoku, albo z braku możliwości zrobienia czegokolwiek innego niż kierowanie kosmitami – Doktorze, jak możemy im zaufać? – Brzmiący jak dziecko Gelth postanowił wtrącić się, zanim Doktor zdążył odpowiedzieć
– Jest nas tak niewielu. Ostatni z naszego rodzaju. Grozi nam wyginięcie – To przykuło uwagę Doktora, który odwrócił się od Rose i skierował twarz w stronę stworzeń. Rose prawie krzyknęła z frustracji
– Dlaczego? Co się stało?
– Doktorze, nie – Rose próbowała się od niego odsunąć, zerwać łańcuch, zanim Gelthowie będą mogli kontynuować. Zamiast tego chwycił ją mocniej.
– Rose, co się dzieje! – Przyciągnął ją blisko siebie, bawiąc się w przeciąganie liny z Dickensem po jej drugiej stronie. Rose patrzyła mu w oczy i błagała, żeby wysłuchał. Tylko ten jeden raz, nawet jeśli później ją wyrzuci. Gelth kontynuował pomimo rywalizacji na spojrzenia między nimi
– Kiedyś mieliśmy taką formę fizyczną jak ty, ale potem nadeszła wojna
– Wojna? Jaka wojna? – Nie. Rose wzdrygnęła się.
– Doktorze, proszę. Nie ufaj im – Nie patrzył na nią, zbyt pochłonięty Gelthami, przerażony czekając na ich odpowiedź. Rose poczuła, jak jej panika narasta i rozbija się o jej niepokój.
– Wojna czasu – Cofnął się, a z jego gardła wydobywało się westchnienie. Rose zamknęła oczy i odwróciła się. To było to, prawda. Rozumowanie Doktora zniknęło na samą wzmiankę o Wojnie Czasu. Rose nie mogła oddychać – Cały wszechświat zatrząsł się. Szalała Wojna Czasu. Niewidzialna dla mniejszych gatunków, ale niszczycielska dla wyższych form. Nasze ciała uległy zniszczeniu. Jesteśmy uwięzieni w tym stanie gazowym – Nie byli jedynymi, którzy używali Wojny Czasu jako wymówki dla swoich działań, Rose przypomniała sobie Nestene. I podobnie jak Nestene nie pozwoli Gelthom skrzywdzić niewinnych ludzi.
– Dlatego właśnie potrzebne są wam zwłoki – Głos Doktora był napięty. Rose mogła wyczuć przetaczającą się przez niego udrękę i wstrzymała oddech.
– Chcemy stać dumni, poczuć światło słoneczne, znów żyć. Potrzebujemy fizycznej formy, a wasi zmarli zostali porzuceni. Zmarnują się. Dajcie ich nam – Rose odwróciła się, gniew wywołany smutkiem Doktora zwróciła się przeciwko Gelthom
–NIE! –Róża spojrzała –Nie możecie tego zrobić!
– Dlaczego nie? – Wszyscy przy stole zwrócili się do Doktora. Gwyneth przyglądała się im obojgu, gdy zapytał blondynkę – Dlaczego Rose, czy to nie przyzwoite? Niegrzeczne? To mogłoby uratować im życie – Jego oczy skierowały się na nią z wściekłością. Rose prawie uwierzyła, że jest zły, ale widziała. Nie był zły, czuł się winny i zdezorientowany. Rose ledwo się opanowała i zmusiła się do stania twardo.
– Za cenę czego? Kto się na to zgadza? – Przerwała, musiała sprawić, żeby jej uwierzył – Gdyby to było moje ciało, pozwoliłbyś im w nim chodzić? – Odsunął się i skierował wzrok na podłogę – Dlaczego musimy dokonać takiego wyboru?
– Dlaczego się przejmujesz?! – Rose zamarła. W sali zapadła cisza, po wysłuchaniu wybuchu Doktora. Wyrwała rękę z luźnego uścisku Dickensa i sięgnęła po Doktora, którą zatrzymała, gdy ten wzdrygnął się i wbił wzrok w ziemię
– Doktorze
– Otwórz szczelinę. Przepuść Gelthów. Umieramy. Pomóż nam. Slituj się nad Gelthami – kosmita wrzasnął, a Rose zdała sobie sprawę, że przesuwa się, aby pocieszyć Doktora, który przerwał połączenie łączące ich razem. Z szumem gazowa forma rozproszyła się, a światła zamigotały, rozjaśniając pomieszczenie. Rose poczuła, jak Doktor się od niej odsuwa i kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do nagle jasnego pokoju, odwróciła się, by spojrzeć na jego napięte ramiona.
– Doktorze – Położyła dłoń na jego plecach pomiędzy napiętymi łopatkami. Rose przełknęła ślinę, musiała mu wytłumaczyć, dlaczego nie powinien ufać Gelthom. Musiał tylko posłuchać – Proszę… – Za nimi rozległ się łomot, a oni odwrócili się i zobaczyli Gwyneth leżącą twarzą na stole, a jej ciało było bezwładne niczym trupa. Przez sekundę Rose poczuła, jak serce podeszło jej do gardła na ten widok, a przed oczami pojawił się obraz łukowatego przejścia prowadzącego do podobnie opuszczonego ciała. Na szczęście widoczne wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej dziewczyny sprawiło, że Rose na nowo mogła się skupić. Ulga rozluźniła ściskam, który wcześniej opanował jej gardło
– Gwyneth? – Rose podbiegła do dziewczyny i przyłożyła dłoń do jej czoła. Była zimna, niemal lodowata w dotyku – Doktorze, ona musi odpocząć – uniosła wzrok, spanikowana. Doktor stał nieruchomo, wpatrując się w widok przed nim: Rose, pochyloną nad nieprzytomną dziewczyną. Nie zaoferował pomocy, zbyt skupiony na dłoniach Rose na plecach dziewczyny. Blondynka zwróciła się o pomoc do Sneeda i Dickensa – Pomóżcie mi ją ułożyć – Skinęła na mężczyzn i pociągnęła za ramię Gwyneth, by oprzeć jej na sobie jej masę, wzdychając z wysiłku. Powoli i ostrożnie ich trójka przeniosła Gwyneth, by położyć ją na sofie. Była blada i lodowata w dotyku. Rose poczuła kolejny przypływ żalu, gdy patrzyła się na śpiącą sylwetkę. Po raz kolejny, Rose przypomniała sobie jak młoda była Gwyneth, jak młoda ona była, gdy po raz pierwszy rozpoczęła tę przygodę. Czas miał zabawny sposób, by zmusić kogoś do dorośnięcia, nie miała okazji uczyć się na uniwersytecie jak inne dziewczyny, przypuszczała, że Gwyneth też nie. Były tak do siebie podobne. Obie zagubione i pewne tego, że wiedzą jak działa świat. Potem pojawił się Doktor… i zmienił ich życia. Rose powstrzymała gorzki uśmiech. Jej dłoń delikatnie przeczesała pasmo ciemnych włosów Gwyneth, odsłaniając jej twarz. Ale życie nie było fair. Rose udało się przeżyć, z Doktorem, a Gwyneth umarła. Prawie prychnęła z frustracji, gdy poczuła ukłucie łez w oczach. Potem była cała sprawa z telepatią.
– Czego nie rozumiem... – Rose podskoczyła na dźwięk głosu Doktora. Stał za nią, ze skrzyżowanymi ramionami i zmarszczył brwi, gdy jego lodowate oczy podążyły za jej ramieniem, nadal wyciągniętym w jego stronę – …dlatego nie chcesz im pomóc. Co się stało z „każdy dostaje drugą szansę, Doktorze?” – Rose poczuła palący wstyd w piersi i próbowała zmusić się, żeby spojrzeć mu w oczy. Powiedziała to i wiedziała, że jest hipokrytką. Ale wiedziała, że Gelthowie nim manipulują, nie zostali zdziesiątkowani przez Wojnę Czasu, nie potrzebowali rozpaczliwie ciał, po prostu chcieli dokonać inwazji. Ale czy to oznaczało, że wszyscy byli zwolnieni od litości?
Rose otrząsnęła się wewnętrznie. Nie. Wykorzystali go, wykorzystali ból Doktora i to jej wystarczyło. Poczuła, jak ogarnia ją ciepło, które zastąpiło wstyd gniewem. Chcieli go skrzywdzić! Rose przypomniało się, co powiedziała Profesor: gdyby to on został ranny, czy nie zrobiłabyś tego samego? Miała rację, Gelthowie skrzywdzili Doktora i dla niej to wystarczyło, by pozwolić im umrzeć. Rose zatrzymała się na tę myśl. A potem naprawdę musiała odwrócić wzrok. Nie chciała ich zabić. Chciała? Jej żołądek się skręcił. Może miał rację, może powinna znaleźć sposób, aby im pomóc.
– Doktorze, ja… – Rose sięgnęła do niego, ale się odsunął, a Rose prawie rozpłakała się na widok jego spojrzenia. Wstręt. Był nią zniesmaczony. Kusiło ją, aby zgodzić się z tą opinią. Poczuła ścisk w brzuchu, gdy przycisnęła ręce do piersi.
– Przestań – Rose odwróciła się do Gwyneth, serce biło jej w piersi. Poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła i niemal rozpłakała się, gdy TARDIS obmyła jej ciało pocieszającym szumem. Rose uklękła obok Gwyneth. Czym się stawała? Rose zatrzęsła się i poczuła, jak łza wymyka się jej spod powiek, gdy sięgnęła po nieruchomą dłoń Gwyneth. Musiała pomyśleć, ale nie dawała jej spokoju myśl o tym, co była gotowa zrobić Gelthom. Rose poczuła, jak wycieka z niej niepokój, jakby z otwartej rany wypłukiwano ciepło wypełniające pozostawioną przestrzeń. Oczy Rose otworzyły się szeroko i spojrzała na Gwyneth, która zaczęła się przewracać we śnie, a jej czoło marszczyło się z bólu. Rose cofnęła rękę, a jej myśli pracowały jak szalone.
– Doktorze? Co powiedziałeś o tym, że Gwyneth jest kluczem? – Doktor przesunął się w jej stronę, twarde zmarszczki wciąż otaczały jego nieufne oczy.
– Żyjąc na szczelinie, stała się jej częścią. Może ją otworzyć, zbudować most i przepuścić Gelthów.
– Ale dlaczego ona, czy to tylko rozłam? – Umysł Rose próbował poskładać wszystko w całość szybciej, niż była w stanie to przetworzyć – A może to jej „dar”? – Gdyby było tak, jak myślała, Gwyneth nie musiałaby tego robić. I może, tylko może, Rose uda się przekonać Gelthów, aby posłuchali Doktora i znaleźli nowy dom. Wszyscy przeżyją. Oczy Doktora złagodniały nieco, łapiąc to, co sugerowała Rose
– Rose, nie.
– Dlaczego nie? – Rose wstała – Właśnie dlatego TARDIS nas tu sprowadziła. Moje nowe zdolności odpowiadają jej. A jeśli będzie bezpiecznie, może najpierw spróbujmy ze mną – Wzruszyła ramionami i podeszła do niego. Musiała spróbować, nawet jeśli miało to ją zabić. Zawahała się na tę myśl, ale nie, wolałaby umrzeć, niż pozwolić, żeby zrobił to ktoś inny na jej miejscu. W końcu to właśnie robił Doktor.
– Nie wiem, czy to jest bezpieczne – Rose patrzyła, jak zmarszczki na jego twarzy wygładzają się. Wciąż się o nią bał. Rose poczuła na tę myśl ulgę, jakby jego troska o jej życie przyćmiła podejrzenia, jakie żywił wobec niej. Jednak przypuszczała, że było to uzasadnione podejrzenie. Musiała się bardziej postarać.
– W takim razie po co ją narażać? – Rose odwróciła się i wskazała na wciąż nieprzytomną dziewczynę – Masz rację, każdy dostaje szansę. Nie powinnam oceniać – Mimo że próbowali mnie zabić. Pochyliła się w jego stronę, obejmując się ramionami – Ale jeśli mam rację, to niewinna dziewczyna za to nie zapłaci – Błagała Doktora, zmuszając go, aby spojrzał jej w oczy – Proszę, ona jest młodsza ode mnie – Doktor odwrócił się w stronę kominka. Przez kilka chwil wpatrywał się w jego osłonę, po czym westchnął i opuścił ramiona
– Panie Sneed, jaka jest najsłabsza część tego domu? Miejsce, w którym widziano większość duchów? – Rose uśmiechnęła się, przynajmniej to zmieniła, nawet jeśli była to ostatnia rzecz, do której dożyła. Sneed wyglądał na zdumionego tym pytaniem, a Rose nagle poczuła się lekko zdenerwowana ignorowaniem ich towarzystwa
– To byłaby kostnica – Doktor odwrócił się do niej, szukając czegoś w jej oczach. Cokolwiek to było, musiał to znaleźć, kiedy odwrócił się do Sneeda i skinął głową
– Prowadź – Rose uśmiechnęła się, choć żołądek ją zacisnął.
Rose weszła do kostnicy za Doktorem, jej ręce kilkakrotnie sięgały do jego kurtki, ale powstrzymała się na wspomnienie, jak się odsunął. Zamiast tego przyglądała się chłodnym korytarzom i tunelom, które znajdowały się pod domem. Kamień wydawał się niemal żywy, tak, że Rose miała wrażenie, że obserwuje ją na każdym kroku. Ale zwłoki, słabo przykryte poplamionymi białymi prześcieradłami, wydawały się puste jak czarna dziura, całe ich życie rozpłynęło się w nicości. Rose musnęła dłonią szyję, patrząc na smutne postacie. Musiała odwrócić wzrok i spojrzeć przed siebie, gdy zauważyła małą postać pod jeszcze mniejszym kawałkiem materiału, ledwo zakrywającym jej stopy. Światła zaczynały migotać im głębiej szła ich trójka, aż doszli do łukowatego przejścia. To było to. Rose poczuła, jak powietrze zamarza jej w płucach. Myślę, że nie żyła od chwili, gdy stanęła pod tym łukiem. Rose wzdrygnęła się, mogła tu umrzeć. Cardiff, 1869. Ale czy to czymkolwiek różniło się od ich przygód? Rose zaśmiała się drżąco i wyprostowała ramiona. Teraz teraz albo nigdy. Zrobiła krok do przodu, ale zatrzymała się, gdy duch Gelth wypłynął z wciąż zapalonej lampy gazowej i uformował się w kształt, mały i delikatny, u podstawy łukowego przejścia.
– Przybyłeś, aby pomóc. Chwalcie Doktora. Chwalcie go – Rose zachrypła. Wiedziała, że ta desperacja była podstępem, ale dalsze używanie przez nich dziecięcego głosu było jak cios w brzuch. Zacisnęła zęby, nie, musiała dać im szansę. Doktor stanął przed nią.
– Obiecaj, że jej nie skrzywdzisz. Po transferze zabiorę was gdzie indziej. Gdzieś, gdzie będziecie mogli zbudować porządne ciała. To nie jest trwałe rozwiązanie, jasne? – Gdy Gelth ponaglał ich by poszli dalej, z połowiczną zgodą na swoich upiornych ustach, Doktor odwrócił się i chwycił Rose za ramiona, patrząc jej prosto w oczy – Jesteś pewna?
– Nie – powiedziała, mówiąc całkowicie szczerze nie była, ani trochę, ale to nie miało znaczenia. Uścisk Doktora na jej ramionach wzmocnił się – Ale... ktoś musi. Poza tym może to wyjaśnia moje nowo odkryte moce – Machnęła rękami, poruszając palcami w udawanym zaklęciu. To sprawiło, że się uśmiechnął. Rose odwzajemniła uśmiech, przynajmniej nie był już zły.
– Prawdopodobnie nie. Kiedy to się skończy, zastanowimy się nad tym – Stuknął palcem w jej czoło. Rose skinęła głową i powstrzymując rumieniec pod wpływem lekkiego dotyku, ruszyła do przodu. Nadszedł czas. Podeszła do łuku i przygotowała się.
– Zbuduj most. Sięgnij do pustki. Przepuść nas! – Dziecinne szepty rozbrzmiewały wokół niej echem. Rose zamknęła oczy i próbowała przepuścić część z nich, trzymając się myśli o daniu im szansy. Przez sekundę Rose czuła się jak Harry Potter, czekający, aż wszystko zostanie przydzielony do domu i obawiający się, że nic się nie wydarzy. Stała nieruchomo, ale nic nie czuła. I wtedy coś małego wbiło się jej do głowy.
To było... dziwne i trochę nieprzyjemne.
Owe coś stawało się coraz większe i większe, aż w chwili inwazji Rose poczuła jak naciąga się w jej umyśle. Część niej próbowała to odepchnąć, wydostać się, ale było natarczywe i zaczęło wpychać się głębiej w jej ciało. Ich obecność uderzyła w jej serce i rozgałęziła się wzdłuż żył. Pazury wyrwały się z jej krwi i wbiły się w kości.
To była agonia.
Wydawało jej się, że usłyszała krzyk.
I to nie ustawało. Nie chcieli przestać. Rose czuła ich w każdym calu siebie. Potrzebowali, żeby się otworzyła, by mogli uciec. Ostatnia pozostała część mózgu Rose, nie przejęta przez ich mroczny uścisk, trzymała się sama, otaczając jej ciało tarczą, aby uwięzić ich tam razem z nią. Pchnęła ich w ciche miejsce, gdzie mogła wyciszyć dźwięk własnych krzyków i stłumić ból w odrętwiały dyskomfort. Cicho i ciemno. Cicho i…
Otworzyła oczy. I ujrzała je. Potworne stworzenia. Zarówno ludzkie, jak i zupełnie nie. Rose patrzyła z podziwem, jak stworzenia spoglądały na swoje kończyny.
– Co zrobiłaś… – Gelth zwrócił się do niej, świecącymi oczami, wwiercającymi się w jej duszę. Rose odwróciła się i rozejrzała wokół siebie. Miliony Gelthów się na nią gapiły. Głęboki chłód osiadł w jej wnętrzu, nie było ani cala przestrzeni, w której coś by na nią nie patrzyło. Oczy za oczami, wszyscy po prostu... patrzą.
– Ja...sprowadziłam was tutaj, żeby dać wam szansę – Próbowała brzmieć pewnie, ale nawet we własnym umyśle czuła, że się waha. Jej ciało było słabe i zmęczone, Gelthowie napierali na nią niemal za bardzo. I oczy...
– Wiedziałaś, kim jesteśmy, zanim się ujawniliśmy… czy to jest magia?
– Nie magia. Bad Wolf... – Rose poczuła, że robi jej się ciepło na te słowa, co nadało im pewności siebie – Chcę dać ci szansę... posłuchaj Doktora, zabierz kilka ciał i podążaj za nim na nową planetę – Kakofonia syków wypełniła pustkę. Rose odwróciła się w stronę miliardów otaczających ją oczu i poczuła, jak duży ciężar opada na jej serce – Proszę, pozwolimy ci odejść.
– Myślisz, że wyjdziemy? Bezczelność! Zdobędziemy nasze ciała, nawet jeśli będziemy musieli was z nich wydrzeć – Rose prawie krzyknęła z frustracji, a jej klatka piersiowa stawała się coraz cięższa z każdym słowem.
– Proszę posłuchaj mnie! – Ale Gelth odmówił. Bez ostrzeżenia zaczęli na nią napierać. Miliardy postaci napierały na nią, ich pazury wtapiały się w jej ciało i wdzierały się z powrotem do jej umysłu. Rose próbowała je odepchnąć, ponownie unieść tarczę nad swoim ciałem. Nie mogła oddychać. Pchali i napierali. A gdy się odwróciła, napierając na nich, widziała tylko ich oczy, świecące w ciemności i płonące w jej umyśle.
To bolało.
– Proszę przestańcie...
– ROSE! MUSISZ ICH ZATRZYMAĆ! – Doktor? Jego głos wywołał falę, która poniosła się w ciśnieniu w jej głowie, rozluźniając kończyny przylegające do jej serca i żeber i wybudzając ją gwałtownie. Rose sięgnęła po jego głos. Musiała się wydostać, wykonała swoje zadanie. Musiała się wydostać! Rose pchnęła. Złapała przylegające do niej ręce i uniosła je, palec po palcu, aż uwolniła się od zimnego gorąca. A potem wyciągnęła się z ciemności – Rose! – Z trudem obudziła się, rozciągnięta na zimnej podłodze kostnicy. Wciągnęła zimny, urywany oddech, czując napięcie w klatce piersiowej. Miała wrażenie, że wciąż przyciskała do siebie te potworne ciała. Rose uniosła się, a z jej ust wydobyło się westchnienie, gdy zobaczyła Doktora zamkniętego za zamkniętą metalową kratą, jego wzrok utkwiony był w czymś za nią.
Rose podążyła za jego spojrzeniem z rosnącym poczuciem niepokoju, gdy próbowała złapać oddech i prawie sapnęła na widok wyraźnie opętanego pana Sneeda. Jego oczy zaświeciły bladoniebieskim światłem, gdy jego głowa, wyraźnie skrzywiona w szyi, pochyliła się w jej stronę. Rose próbowała wstać na nogi, gdy jego zimne ręce sięgnęły w jej stronę, sycząc na wiszącej szczęce
– Zablokowałaś nam przyjście!
Uderzyła o kratę, uderzając już i tak pulsującą głową o metalowe pręty, i sięgnęła po dłonie Doktora, unieruchamiając jedną, podczas gdy majstrował z sonikiem, próbując otworzyć bramę. Zanim zdążył otworzyć drzwi, Rose poczuła dłoń na swojej szyi. Ostre, postrzępione paznokcie wbiły się w jej skórę. Poczuła, jak łza spływa jej po twarzy, gdy spojrzała w oszalałe z niepokoju, niebieskie oczy Doktora. Jego wolna dłoń znieruchomiała, podczas gdy druga mocno chwyciła tę jej, jakby mógł ją tam zatrzymać.
Rose uśmiechnęła się gorzko.
– Doktorze… –wstrzymała oddech – Tak się cieszę, że cię poznałam – zamknęła oczy, przygotowując się na ból. Nigdy go nie poczuła, bo drzwi otworzyły się gwałtownie i Gwyneth i Dickens zbiegli po schodach. Gwyneth rzuciła butem, uderzając martwego Sneeda w szczękę. Jego skręcony kark odleciał, ciągąc go z dala od Rose, na twardą podłogę z głośnym stuknięciem.
– Przepraszam, proszę pana! – Gwyneth spojrzała na Rose i chwyciła ją, odciągając od zombie Sneeda – Proszę pani, wszystko w porządku? – Rose przez chwilę wpatrywała się w dziewczynę, uciszając Dickensa, gdy ten kazał im odkręcić gaz, a potem z nienaturalną szybkością przyciągnął ją do silnego uścisku, z jej piersi wydobyło się westchnienie ulgi i półszloch
– Tak, tak, wszystko w porządku, Gwyneth… dziękuję – Rose odsunęła się i odwróciła do Doktora. Sięgnęła do bramy i przylgnęła do niej, szukając wsparcia, podczas gdy on pobiegł, aby ją otworzyć, gdy patrzył jej w oczy, a na jego twarzy malował się gniew i zmartwienie. Kiedy w końcu otworzył bramę, rzuciła się w jego ramiona, zatapiając się w pocieszającym dotyku skóry. Otoczył ją ramionami, obejmując ją swoim ciałem w ochronnym uścisku. Rose niemal udało się nie wzdrygnąć, gdy mocno dotknął jej pulsującej czaszki. Pomimo bólu, uśmiechnęła się, udało jej się! Poczuła, jak jej kończyny więdną w obliczu Doktora. Ogarnęło ją zmęczenie.
– Musimy iść! – krzyknął zza nich Dickens. – Doktor wysunął się z ramion Rose i zamiast tego ujął jej dłoń, patrząc w jej ponure, na wpół przymknięte oczy. Serce Rose zamarło na dotyk jego dłoni w jej dłoni i poczuła, jak ból głowy ustępuje, czy to od kontaktu z innym telepatą, czy po prostu od kontaktu z nim, nie wiedziała, ale oparła się o jego ramię i pozwoliła mu się pociągnąć na zewnątrz i na ulicę. Prawie nie zauważyła eksplozji.
– Przypomina Ci to coś? – Rose odwróciła się do Doktora, splatając ich palce i opierając głowę na jego ramieniu. Spojrzał na ich dłonie i powoli się wycofał. Rose poczuła ukłucie w sercu. – Ja po prostu… – Doktora przed bolesną miną Rose uratowała Gwyneth, która rzuciła się w jej ramiona.
– Rose – Dziewczyna odsunęła się –Uratowałeś mnie! – Rose obejrzała się przez ramię, obserwując, jak Doktor podchodzi do Dickensa. Odwróciła się do Gwyneth i posłała jej mały, aczkolwiek zmęczony uśmiech.
– Przykro mi z powodu pana Sneeda – Rose próbowała posłać pocieszający uśmiech, ale ukłucie poczucia winy sprawiło, że się zawahała – Jego też powinnam była uratować – Jego twarz będzie pojawiać się w jej koszmarach, po prostu to wiedziała. Zwłaszcza ten złamany kark. Rose wzdrygnęła się na ten obraz.
– Och, panienko… – Gwyneth chwyciła ją w dłonie i Rose sapnęła, gdy ciepła obecność wpłynęła do jej umysłu i opadła na głowę. Gwyneth uśmiechnęła się, a obecność jej osoby pojawiła się w jej umyśle i rozwiała jej obawy. – ...wszystko w porządku, panienko. To nie była twoja wina – Rose spojrzała Gwyneth w oczy i widząc w nich prawdziwą szczerość, przywołała na usta słaby uśmiech. Potem zatrzymała się i odsunęła
– Poczułem cię wcześniej, kiedy byłeś nieprzytomny, ale wcześniej cię nie czułam? – Gwyneth parsknęła lekkim śmiechem
– Gelthowie blokowali mój umysł od urodzenia, przygotowując mnie do ocalenia moich„ aniołów ” – Ścisnęła dłonie Rose – Okazuje się, że anioł mnie uratował – Rose zaśmiała się, kręcąc głową
– Och, nie jestem aniołem – Jej ramiona opadły na myśl o tym, co powiedziała Doktorowi. Chciała, żeby umarli. Gwyneth pociągnęła ją za ramię.
– Wierz w co chcesz, Wolf. Dokonasz wielkich rzeczy – Gwyneth uśmiechnęła się i przesunęła dłonią po czole Rose, zakładając zabłąkany złoty kosmyk za ucho – Któregoś razu znów się spotkamy – Z ostatnią pieszczotą umysłu Gwyneth rzuciła się w stronę wycofującego się Dickensa. Rose patrzyła, jak rozmawiają, i ogarnęła ją lekka melancholia. Miał umrzeć przed następnymi Świętami Bożego Narodzenia. Kolejne życie, którego nie będzie w stanie uratować. Rose otrząsnęła się z odrętwienia, nie musiała o tym myśleć i odwróciła się do TARDIS. Drzwi były otwarte, a Doktora nie było w zasięgu wzroku. Zaniepokojona Rose podniosła spódnicę i pobiegła na statek. Wypuściła zimny oddech, wchodząc do ogrzewanego pokoju. Doktor stał twarzą do konsoli. Rose westchnęła na ten widok i opadła na siedzisko
– No cóż, nie wiem jak ty, ale ja jestem wyczerpana – Roześmiała się luźno, ale przerwała, słysząc ciszę odpowiedzi – Doktorze…? – Jego ramiona ściągnęły się mocno, gdy pochylił się do przodu i oparł dłonie o konsolę. Rose wstała i sięgnęła po niego, kładąc dłoń na jego plecach. Nie odsunął się, ale jego ramiona też nie rozluźniły się. Rose postanowiła uznać to za dobrą rzecz i stanęła za nim, pozwalając swojej twarzy odpocząć – Hej. Jest w porządku – Zatrzymała się – Ze mną wszystko w porządku – Pomijając ból głowy i miliard pytań, było.
– Nie, nie jest w porządku – Rose cofnęła się
– Doktorze, myślę, że wiem…– wstał i obrócił się, by na nią spojrzeć
– O to właśnie chodzi! Nie myślisz! Rose, to drugi raz! Mogłaś umrzeć – jego głos załamał się i szybko obrócił się, by pociągnąć dźwignię do dematerializacji – Tam w… – zacisnął szczęki, a jego ciało udało ruch skręcania karku. Rose próbowała się uśmiechnąć
– Ale nie umarłam – Nawet ona wiedziała, jak słaby to był żart, ale nie wiedziała, co powiedzieć. To była ona albo Gwyneth? I wiedziała, że Gwyneth nie przeżyje? Jak by to wyjaśniła? Pomasowała skroń, próbując złagodzić dodatkowy ból, oprócz już pulsującego bólu głowy wywołanego telepatią – Doktorze – podniosła wzrok na jego zwrócone w dół oczy i widząc w nich determinację i złość, westchnęła i wzruszyła ramionami, pozwalając, by własne uczucia znikły – Myślę, że powinnam iść do łóżka. Jestem zbyt zmęczona, żeby się kłócić – Stanęła twarzą w twarz z nim i obserwowała, jak ledwo kiwnął głową w odpowiedzi. Starała się nie okazywać zbytniej złości i skręciła w korytarz, ignorując uczucie ciężkości w żołądku.
I pomyśleć, wyglądał tak dobrze, kiedy zobaczył ją w tej sukience.
Komentarze
Prześlij komentarz