[TNWB] Rozdział 3: Koniec Świata
Rose była w TARDIS. Naprawdę była w TARDIS… z Doktorem, który biegał wokół konsoli. Słowa były wystrzeliwane z jego ust, gdy zaznajamiał ją ze statkiem – Tak więc, Rose Tyler, powiedz mi. Gdzie chcesz się wybrać? Do tyłu, czy w przód w czasie? To twój wybór. No to jak? – spojrzał w jej kierunku, z dłonią przygotowaną na konsoli
– Uh… – Rose czuła szum TARDIS w głowie – Czy mogłabym chwilę odsapnać? Po prostu, wiesz, pracowałam cały dzień, plus Autony… – Podrapała się z tyłu głowy. Tak naprawdę nie była zmęczona, ale TARDIS musiała szybko wyjaśnić, co się dzieje.
– Tak, oczywiście – Spojrzał na nią, a jego uśmiech nieco bladł, gdy opadał poziom adrenaliny – W dół, pierwsze drzwi, które się otworzą, będą twoim pokojem.
– Moim pokojem? – Rose była zaskoczona, pokój dostała dopiero po tej całej sprawie ze Slitheen, choć szczerze mówiąc nie pomyślała, żeby zapytać, czy może spać. Po prostu udali się prosto do następnej przygody. Potem cała sprawa z jej mamą i III wojną światową. Zanim wrócili do TARDIS, padła z wyczerpania i obudziła się w swoim pokoju.
– Większa w środku, pamiętasz? TARDIS stworzy dla ciebie pokój, ale nie spodziewaj się niczego nadzwyczajnego. Nawet jeśli ona cię lubi – wymamrotał w ostatniej chwili, prawdopodobnie spodziewając się, że tego nie usłyszy, gdy cofała się w stronę korytarza.
Było tak, jak zapamiętała. Oczywiście, że tak. Korytarze były na tyle szerokie, że mogły wygodnie przejść dwie osoby, trzymając się za ręce, a każde drzwi zaprojektowano na swój własny, niepowtarzalny sposób. Minęła przeszklone drzwi biblioteki i otwarte wejście do kuchni, zanim natknęła się na jasne drewniane drzwi na końcu korytarza. TARDIS mentalnie popchnęła ją do przodu, a ona podeszła bliżej. Na drzwiach, tam gdzie kiedyś znajdowało się jej imię, widniał lekko wyrzeźbiony wilk.
Rose przesunęła lekko palcem po obrazie w kształcie wilka. Poczuła, jak każdy kawałek futra delikatnie przechodzi w odciągniętą szyję, z odsłoniętym gardłem, gdy wyje do małego księżyca wyrzeźbionego tuż nad nim. Przy bliższym przyjrzeniu się mogła dostrzec lekką rzeźbę płatków tworzącą kształt księżyca… Różę... TARDIS dumnie nuciła, pracując. Dobrze się spisałaś... dziękuję. Rose wyciągnęła rękę, by poklepać framugę drzwi, po czym powoli przekręciła gałkę. Gdy wejdzie do środka, będzie wiedziała, co się dzieje. Będzie wiedziała, jak to naprawić. Wzięła głęboki oddech i weszła do swojego pokoju.
Wyglądał inaczej. Dobrze, inaczej…
Ściany nie były już obrzydliwie różowe, jak chciała, gdy miała dziewiętnaście lat. Teraz były w głębokim odcieniu błękitu. Podłoga była drewniana, duży dywan wystawał spod łóżka, które było, szczerze mówiąc, większe, cały pokój wydawał się większy. Znalazło się miejsce na garderobę i biurko, pokryte farbami i ołówkami w jednym rogu, obok stała sztaluga. Rose podeszła powoli. Nie miała czasu malować ani rysować. Zbyt zajęta katapultą międzywymiarową. Potem jej ludzkim Doktorem. Po raz kolejny poczuł aprzypływ miłości do TARDIS, cokolwiek zrobiła, by ściągnąć ją z powrotem, zrobiła z miłości. Poczuła zbierające się łzy, grożące spłynięciem po jej twarzy na pusty papier, więc szybko je otarła. Rozglądając się po reszcie pokoju zauważyła obrazy wiszące na ścianach. Te same, które znalazła w jednym z wielu pomieszczeń magazynowych TARDIS. Mały regał na książki, wypełniony jej ulubionymi pozycjami, wisiał na ścianie obok jej biurka. Na szafce nocnej stała pusta ramka na zdjęcie i równie pusty album. Zaśmiała się na ten widok. Gdy dołączył do nich Jack, naciskał na robienie tak wielu zdjęć, jak było to możliwe, finalnie skończyła wymieniając zdjęcia w ramce każdego tygodnia, nigdy nie do końca pewna, które podobało się jej najbardziej. Oh, tęskniła za nim.
TARDIS zaszumiała. Racja, muszę dowiedzieć się, dlaczego tu jestem. Nie ma powodu, by roztkliwiać się nad przeszłością, albo przyszłością,,, w tym wypadku. Rose zatopiła się włóżmy, pozwalając się pochłonąć blado niebieskiej pościeli.
– W porządku, dziewczynko – ułożyła się na boku, twarzą do ściany – co się dzieje? Dlaczego tu jestem? – fala spokoju wylała się z TARDIS. Potem, nagle, Rose poczuła przeprosiny, wepchnięte w jej umysł. Zanim mogła zapytać, poczuła jak jej wzrok odrywa się od pokoju, do sterowni.
Widziała siebie, spoglądającą w TARDIS. To stacja gier, to co zrobiłam, żeby go odzyskać. Rose westchnęła, gdy złote światło wypełniło pomieszczenie, zanim wypełniło oczy młodszej Rose. Odwróciła się, młodsza ona znaczy się, by na nią patrzeć. Oh, głowa będzie ją od tego boleć.
Ja jestem Bad Wolf. Co?
Bad Wolf… Te słowa, która za nimi podążały. Nawet już po stacji gier. Co się dzieje?
Wysłałam się, by chronić mojego Doktora. Naszego Doktora. Bad Wolf zwróciła się do niej. Jej oczy lśniły, a ciało Rose zaczęło robić się ciężkie. Jakby jakiś ciężar przygniatał j do ziemi, próbując znaleźć drogę wewnątrz jej czaszki. łapała się za głowę i westchnęła z bólu. Upadając na podłogę, próbowała mówić.
Jak? Dlaczego to boli?
Bo łamiesz czas. Potrzebujemy go bezpiecznego, teraz wiesz, jak go takim utrzymać. Bezpiecznego od siebie… Nacisk wzrósł, miała wrażenie, że płonie, gdy rozciągała się wśród czasu. Wysłałam samą siebię przez czasem by to zmienić. Rose mogła poczuć, jak rozrywa ją na pół.
Przestań! Przestań! Co ty wyprawiasz?
Rose. Ból zniknął. Bad Wolf stanęła przed nią i ułożyła chłodną dłoń na jej czole. A rose zrozumiała. Zamierzała zmienić czas. Zamierzała zatrzymać Dzień Zagłady i zamierzała ochronić Doktora. To dlatego tu była, do tego została stworzona.
Ból znów zaatakował jej umysł i krzyknęła, Była w stanie czuć TARDIS, czuć czas. Szum stale nasilał się, coraz bardziej piskliwy, aż był wszystkim, co słyszała. I wtedy Bad Wolf ją uwolniła,
Rose zerwała się do pionu. Trzęsła się, pot lał się z niej strumieniami. Jednocześnie było jej duszno i czuła lodowate zimno. Łzy spływały po jej twarzy. Rozrywała czas. Stała się Bad Wolf i kontrolowała czas, by dać sobie jeszcze jedną szansę, tym razem z przewagą posiadania wiedzy o przyszłości.
– Czyli… czyli jeszcze raz przeżywam swoją linię czasu, żeby uratować Doktora? I jak zgaduję, on ni emoże wiedzieć? – uniosła wzrok na sufit. TARDIS przesłała falę zgody w jej kierunku, uważając na jej bolącą głowę. Złapała się za włos. Co się z nim stało, jeśli musiała go ratować? – Co my zrobimy?
Tardis nie odpowiedziała.
Po godzinie przewracania się na swoim nowym łóżku, Rose zdecydowała, że potrzebuje przygody. Potrzebowała odwrócenia uwagi. TARDIS próbowała uspokoić jej obawy, ale gdy tylko próbowała zadać TARDIS więcej pytań, ta zaczynała milczeć. Dlatego zdecydowała opuścić duszny pokój i znaleźć Doktora.
Rose podążyła korytarzem, jej miękkie buty do biegania, które TARDIS dla niej przygotowała cicho uderzały o kratownicę na podłodze. Naciągnęła kurtkę ciaśniej, jej drugą, niebieską skórę, która napawała ją komfortem. Znów poczuła wdzięczność do TARDIS za zmianę garderoby, dziewiętnastoletnia Rose była całkiem inna niż ta dwudziestodwuletnia. Jej jeansy były bardziej opięte, a koszulka opinała na tyle, by wygodnie się w niej biegało. Jej włosy były spięte z tyłu, długie pasma będą musiały zostać przycięte, kiedy wrócą. Jej drugi Doktor wydawał się być ukontentowany z jej krótkich włosów. Uratowały jej też życie częściej niż by chciała. Obcy wydawali się lubić łapać za włosy i luźne elementy ubrania, gdy próbowali cię zabić.
Wchodząc do sterowni, wypatrzyła Doktora pod konsolą – Musisz ją naprawić? – Doktor krzyknął, po czym rozległ się huk, po którym nastąpił syk
– Och, Rose, drzemka skończona? – Podrapał się po głowie. Rose zachichotała na ten widok. Jego własna kurtka była rzucona na siedzenie, a sweter miał podwinięte rękawy. Był słodko pomięty. Musiała przyznać, że to ciało nadal było dla niej bardzo atrakcyjne, nawet jeśli nie miało niesamowitych włosów.
– Tak... wszystko w porządku? – Wyciągnęła rękę, żeby pomóc mu wstać.
– Tak, oczywiście – Odtrącił jej dłonie i wstał, podciągając rękawy – Więc, Rose Tyler, powiedz mi. Dokąd chcesz się udać? Do tyłu czy do przodu w czasie? To twój wybór. To jak będzie? – Zdjął kurtkę z siedzenia i zaczął bawić się konsolą. Rose uśmiechnęła się
– Do przodu.
– Jak daleko?
– Sto lat – Pochyliła się do przodu, opierając się o konsolę.
– Proszę bardzo. Wyjdź za te drzwi, jest dwudziesty drugi wiek
– Żartujesz – Rose uśmiechnęła się szeroko, słysząc jego ton. Odsunął się od konsoli.
– To jednak trochę nudne. Chcesz iść dalej? – Pstryknął kilka przełączników i pociągnął dźwignię – Dziesięć tysięcy lat w przyszłości. Wyjdź na zewnątrz, jest rok 12005, nowe Cesarstwo Rzymskie
– Myślisz, że jesteś taaaki imponujący – och, brakowało jej dokuczania mu. Zwłaszcza tej wersji. Jego marszczenie brwi. Iskra w jego oczach. Jego potrzeba wywarcia na niej wrażenia. To ostatnie również dostał w swoim następnym ciele, ale zaczęło się jeszcze w tym.
– Jestem imponujący!
– Chciałbyś – przewróciła oczami. Wiedziała, że potraktuje to jako wyzwanie. Potem mogliby zobaczyć Platformę 1. I może, gdyby miała zmienić ich przyszłość... może mogłaby ocalić wszystkich na platformie. W jej umyśle pojawił się obraz Jabe. Kiedyś była zazdrosna o tę kobietę, a potem ta się poświęciła. Tym razem nie musiała.
– Sama się o to prosiłaś. Wiem dokładnie, dokąd pojedziemy. Trzymaj się! – Jeszcze raz nacisnął dźwignię i posłał ich w lot. Rose odwróciła się, gdy TARDIS zatrzymała się z łomotem. Doktor po prostu uniósł brwi i wskazał na drzwi. Uśmiechnęła się i wybiegła. Mimo tego, że już tu była, widziała już setki stacji i statków kosmicznych, uczucie towarzyszące otwieraniu drzwi TARDIS było takie samo. Dreszcz podekscytowania z przebywania tam, gdzie nie mógł dotrzeć żaden inny człowiek. Świadomość tego, że mogła spędzić cały dzień na eksploracji i uciekaniu, bez ciężaru codziennych trosk na ramionach. Dłoń w jej dłoni, na dobre i na złe. Większość ludzi tylko fantazjowała o takim życiu, a ona z olśniewającą jasnością zdała sobie sprawę ze swojego szczęścia, gdy zbiegła po schodach do galerii, aby spojrzeć na Ziemię, miliardy lat w przyszłości.
To było coś. Jej maleńka niebiesko-zielona planeta odzyskała żywe kolory, które wyblakły w XXI wieku. Białe smugi chmur i burz przesuwały się powoli nad Europą, gdy światło rozszerzonego słońca odbijało się od kuli.
– Wy ludzie, spędzacie cały czas myśląc o śmierci, jakbyście mieli zginąć przez jajka, wołowinę, globalne ocieplenie lub asteroidy. Ale nigdy nie poświęcacie czasu na wyobrażanie sobie niemożliwego, że może jednak przeżyjecie. To jest rok 5,5/apple/26. Pięć miliardów lat w twojej przyszłości i to jest ten dzień… – spojrzał na zegarek – to dzień, w którym Słońce się rozszerza. Witamy na końcu świata – I wraz z gestem jego dłoni, ze słońca oświetlającego ziemię wystrzelił rozbłysk słoneczny, tworząc olśniewający pokaz świetlny.
System głośników statku poinformował ich o dokujących gościach, podczas gdy obaj wpatrywali się w Ziemię.
– Goście… – no właśnie, miała być w tym nowa – Czy mają na myśli ludzi, ludzi? – Rose skrzywiła się, słysząc swoje słowa, prawdopodobnie brzmiała na dość ograniczoną. Mogła tylko żałować, że nie brzmi choć odrobinę lepiej niż wcześniej
– Prawdopodobnie nie ludzie. A nawet jeśli, większość ludzi zmieszała się z najróżniejszymi gatunkami. Wy po prostu nie możecie się powstrzymać – Szturchnął ją delikatnie. Rose musiała się odwrócić, zanim mógł zobaczyć rumieniec, który rozlał się po jej twarzy. Sądząc po jego cichym chichocie, nie odniosła sukcesu. Doktor potrząsnął głową i wyciągnął ją z pokoju na korytarz.
– Więc nie zapytasz, dlaczego są tu goście? – Rose spojrzała na niego zaskoczona. Konieczność zadawania pytań, na które znała odpowiedzi, szybko stawała się dość nudna. Ale gdyby tego nie zrobiła, nabrałby podejrzeń. Odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. Nie wydawał się sądzić, że to podejrzane, że nie zapytała, ale jego brwi były zmarszczone. W takim razie po prostu miał ją za dziwną.
– Och! Po prostu pomyślałam, że wiesz, ludzie mają słabość do makabry. Może kosmici też? – Potrząsnęła głową, starając się wyglądać na zmieszaną – Nie pomyślałem, żeby o to zapytać – Wzruszyła ramionami, a linia na jego czole wygładziła się
– No cóż, byłaś blisko. Wielcy i ważni gromadzą się, aby patrzeć, jak planeta płonie – uśmiechnął się. Zabawne, nie sądzisz? – Rose spojrzała na niego. Wiedziała, co się stało na Gallifrey. Spalił swoich ludzi, to nie byłoby dla niego zabawne. Więc dlaczego się uśmiechał?
Bo chce, żeby zobaczyła. Chciał, żeby zobaczyła, że jej świat umiera. Podobnie jak on to widział. Ostatni prawdziwy człowiek i ostatni Time Lord. Rose przepełniła się współczuciem, które przepłynęło przez jej klatkę piersiową, gdy sobie to uświadomiła. Och, Doktorze... Jakże samotny był, by próbować czegoś takiego, pokazać absolutnie najgorszą rzecz, aby ktoś mógł go zrozumieć. Rose wiedziała, że to samolubne. Jej Time Lord zawsze był trochę samolubny, jeśli chodzi o jego ból. Ale wiedząc, przez co przeszedł... Delikatnie ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się
– Nikogo nie ma na Ziemi, prawda? – Spojrzał na ich ręce i zatrzymał się
– Nie, Ziemia po prostu została zachowana. Podobnie jest ze Słońcem, dlatego nie jest ono jeszcze w pełni rozwinięte – Podniósł na nią wzrok spod rzęs. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas, zanim zniknął zastąpiony uśmiechem – Poza tym, kiedy mówiłem o wielkich i ważnych, miałem na myśli bogatych. Fundusz Narodowy zachował Ziemię w całej jej chwale, ale teraz skończyły się pieniądze. Termin przydatności Ziemi dawno minął – złapał ją za rękę i pociągnął dalej korytarzem, objaśniając obecność satelit grawitacyjnych i wskazując je, gdy dotarli na główny taras widokowy.
– Więc to tak naprawdę nie jest statek kosmiczny
– Kim do cholery jesteście? – Rose i Doktor odwrócili się. Za nimi stał wysoki, niebieski mężczyzna ze złocistymi oczami o pionowych źrenicach. Steward. Rose zrobiła krok w tył, on żył. Tym razem mogła go ocalić, a właściwie ocalić jego i Jabe. Biedną kobietę, która spaliła się żywcem, ratując im życie, ale teraz Rose mogła to zmienić.
– Och, aleś ty miły, dziękujemy – Doktor przewrócił oczami i sięgnął do kieszeni kurtki. Steward bełkotał, najwyraźniej zdenerwowany obecnością dwóch nieznajomych
– Ale jak się tu dostaliście? To strefa gościnna. Goście wysiedli. Za chwilę będą w drodze – nerwowo rozglądał się dookoła. Biedak, pomyślała Rose. Wyraźnie był przerażony, że coś pójdzie nie tak. Gdyby tylko wiedział. Doktor wyciągnął Doktor wyciągnął swój psychiczny papier i wskazał na niego
– To ja. Jestem gościem. Spójrz, mam zaproszenie – Pomachał papierem przed stewardem – Spójrz. Widzisz? Wszystko w porządku, rozumiesz? Doktor plus jeden. Jestem Doktor, to jest Rose Tyler. Ona jest moim plus jeden. Wszystko w porządku? – schował papier, zamknął portfel zatrzaskiem i wsunął go z powrotem do kieszeni.
– No cóż, oczywiście. Przepraszam i tak dalej. Jeśli jesteście na pokładzie, lepiej zaczynajmy. Miłej zabawy – steward szybko się ukłonił i podbiegł do mównicy. Doktor pochylił się i szepnął
– Papier jest lekko psychiczna. Pokazuje im to, co chcę, żeby zobaczyli. Oszczędza mnóstwo czasu
– Papier psychiczny? – Rose spojrzała na niego, gdy ponownie wyciągnął go, żeby jej pokazać. Był pusty. To było dziwne, normalnie pokazywał ludziom, jak to działa. Wzruszyła ramionami i odwróciła się, by ponownie spojrzeć na stewarda – On jest niebieski
– Tak – Rose uśmiechnęła się
– Dlaczego Ty nie jesteś?
– Przepraszam bardzo… – Steward odchrząknął
– Obecni są Doktor i Rose Tyler. Dziękuję. Cały personel proszony jest na swoje stanowiska – Klasnął w dłonie – Pospieszcie się teraz, dziękuję. Najszybciej, jak możemy. Zbierzcie się, zbierzcie. A teraz, czy mogę przedstawić kolejnego honorowego gościa? Reprezentując Las Cheam, mamy drzewa, a mianowicie Jabe, Lute i Coffa – Rose wciągnęła powietrze. Jabe tam była, zupełnie żywa. Rose uśmiechnęła się niepewnie do kobiety o korowatej skórze – Nastąpi wymiana prezentów reprezentujących pokój. Będę wdzięczny, jeśli uda się panu zapewnić sprawne krążenie w pomieszczeniu. Następnie od adwokatów Jolco i Jolco mamy Moxxa z Balhoon – Jabe i jej świta ruszyli w stronę Rose i Doktora. Dłonie kobieta starannie złożyła przed sobą, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech
– Dar Pokoju. Przynoszę ci fragment mojego Dziadka – Odwróciła się do Lute i Coffa chwytając doniczkę, którą jej podali. Jabe wcisnęła ją w dłonie Doktora, a na jej twarzy pojawił się mały uśmiech. Rose zmarszczyła brwi, prawda, zalotna, drzewna kobieta. Rose zrobiła krok do przodu, urywając kosmyk włosów z głowy i podając go Jabe
– Ja daję Ci fragment siebie – Ułożyła swoje złote loki na dłoni Jabe, niemal chichocząc na widok rozczarowanego spojrzenia kobiety. Dłoń Jabe na oślep podała włosy za siebie, gdy próbowała się uśmiechnąć.
– Ach tak, uroczo. Jeśli nam wybaczycie – Ukłoniła się lekko, a jej spódnice powiewały w rytm jej ruchu, gdy mijały Rose. Doktor zaśmiał się za jej plecami
– Naprawdę twoje włosy?
– Hej, widziałam twoje spojrzenie! Nie miałeś prezentu – Rose wydęła wargi i rozejrzała się po pokoju. Szczerze mówiąc, zrobiła to, bo nie chciała, żeby Jabe miała błędne wyobrażenie o Doktorze. Ostatnim razem odwzajemnił flirt, podpowiedział jej umysł. Odrzuciła tę myśl i zwróciła się do Moxxa z Balhoon
Doktor wzruszył ramionami i również odwrócił się, by przywitać się z Moxxem. Oczy Rose rozszerzyły się i szybko zrobiła krok za Doktora, gdy gość cofnął się i splunął mu w twarz. Rose musiała stłumić śmiech za dłonią, na widok twarzy Doktora. Najwyraźniej nie chciał urazić Moxxa, ale jego uśmiech wyglądał na zbyt szeroki, aby nie był fałszywy. Rose odwróciła się i rozejrzała po pokoju, gdy Doktor skończył dzielić się prezentami, w zamian dając swoje krótkie włosy. Rozglądając się po pomieszczeniu, ze zdziwieniem zauważyła, że nie ma Twarzy Boe. Ostatnim razem jego akwarium zajmowało duży róg pokoju. Czy ostatnim razem pojawił się spóźniony? Rose przeklinała swój brak percepcji, ostatnio była zbyt pochłonięta dziwnymi kosmitami i pluciem, by zdać sobie sprawę z tego, co się wokół niej działo. Z biegiem lat było coraz lepiej, zauważała drobne szczegóły, ale podczas tej podróży była okropna. Praktycznie nie robiła nic innego, jak tylko zastanawiała się nad domem i narzekała na Cassandrę. Oh! Cassandra, Rose nie mogła zebrać w sobie tej samej nienawiści, którą poczuła, gdy po raz pierwszy spotkała Trampolinę. Po jej śmierci Rose czuła jedynie litość. Biedna kobieta, która umarła we własnych ramionach, śmierć pasująca do niej, ale mimo wszystko smutna.
– A teraz nasz sponsor wieczoru! – Głos stewardów przeciął powoli narastającą paplaninę – Proszę powitać, z funduszu Bad Wolf… – Rose zatrzymała się, Znów Bad Wolf. Wiedziała, że Twarz Boe nie pochodzi z żadnego funduszu Bad Wolf. Czy coś się zmieniło? Sala wybuchła brawami, wyrywając Rose z zamyślenia. Rozejrzała się za zbiornikiem Twarzy Boe, zamiast tego dostrzegła kobietę z kręconymi rudymi włosami upiętymi na czubku głowy, stojącą cicho w kącie i wpatrującą się w nią. Rose drgnęła, kobieta puściła jej oczko i odwróciła się do Jabe.
– I na koniec nasz wyjątkowy gość – Steward mówił dalej – Panie i panowie, drzewa i wielopostaciowe istoty, spójrzcie na Ziemię w dole. Na pamiątkę tego umierającego świata wzywamy ostatniego Człowieka. Lady Cassandra O’Brien Dot Delta Seventeen – Rose patrzyła jak Cassandra, płaska skóra, została wtoczona do pokoju, mrugając skromnie, podczas gdy wszyscy wpatrywali się w nią i klaskali.
– Oh, cóż, nie gapcie się. Wiem, wiem, szokujące prawda? Całkowicie usunęłam podbródek i spójrzcie na różnicę – Jej przenikliwy głos zabrzmiał w powietrzu. Rose wpatrywała się w kobietę. Nie było ciężko patrzeć na nią z obrzydzeniem i zdziwieniem. Doktor stanął obok niej i uśmiechnął się do niej. Cassandra rzuciła spojrzeniem wokół sali, patrząc na swoją zachwyconą publiczność – Zobaczcie jaka jestem chuda! Chudą i delikatna! Nie wyglądam na dzień więcej niż dwa tysiące lat! Nawilżcie mnie! Nawilżcie mnie!’’ Jej pomocnik obrócił się i spryskał jej powierzchnię wodą.
– Jest samą skórą – Rose objęła się ciasno ramionami. Było jej niedobrze, gdy na nią patrzyła. Rozciągnięta skóra Cassandra, jej wybrzuszone oczy i usta, to było przerażające. Nawet jeśli czuła litość wobec kobiety, nie mogła udawać, że jej widok był w jakimkolwiek stopniu przyjemny.
– Och tak. Rzeczy, które wy ludzie robicie – Doktor uniósł dłoń i ułożył ją na jej plecach. Cassandra kontynuowała swoją przemowę. Tym razem też przywiozła „strusie jajo” i szafę grającą. Rose wpatrywała się w jajo, może gdyby po prostu je rozbiła, Cassandra nie dokończy swojego planu. TARDIS zaszumiała jej głowie. No tak, dlaczego miałabym rozwalić losowe jajko. To byłoby zbyt podejrzane. Rose westchnęła, wiedza o przyszłości była irytująca. Potarła swoje czoło. Jeszcze raz, co zrobiła poprzednim razem?
Zanim mogła chociaż spróbować sobie przypomnieć, dziwna, ruda kobieta podeszła do niej i Doktora.
– Wybaczcie, wydaje mi się, że nie wyłapałam waszych imion? – jej głos był uprzejmy, ale spojrzenie które posłała Rose sugerowało, że robi to na ich korzyść.
– Och! Jestem Doktor! To moja osoba towarzysząca, Rose – wyciągnął swoją wolną rękę, by uścisnąć jej. Rose tylko się uśmiechnęła, z kobietą coś było nie tak. Nie podobał się jej sposób, w jaki na nich patrzyła, jakby ich znała i czytała swoje kwestie ze scenariusza.
– Nazyam się Pofesor Tyler. Wiesz, jeden z moich przodkiń miała na imię Rose – kobieta uśmiechnęła się do Rose.
– Huh, cóż za zbieg okoliczności – Doctor szturchnął ją i posłał jej wszystkowiedzące spojrzenie. Rose uśmiechnęła się niepewnie do kobiety. Kobieta lekko przechyliła głowę w kierunku rogu pomieszczenia i cicho przeprosiła w odpowiedzi, po czym odeszła. Rose zmarszczyła brwi, kobieta ją znała, była tego pewna. Ale jak? I co ona tu robiła? Oczywistym było, że chciała porozmawiać na osobności.
– Czy sądzisz, że… – Rose zamilkła.nie było możliwości, żeby to była jakaś jej Potomkini, nie jeśli ją znała.
– Prawdopodobnie, kto wie, gdzie skończysz, Rose Tyler – podkreślił jej nazwisko. Rose przewróciła oczami i odwróciła się, by patrzeć jak kobieta odchodzi.
– Doktorze? – Jabe stanęła za nimi, trzymając w dłoni dziwny, przypominający kamerę obiekt. Rose, nadal zaciekawiona postacią Profesor, wykorzystała szansę i wymknęła się w kąt. Profesor Tyler odwróciła się do niej z niedużym uśmiechem na twarzy, podczas gdy Rose przesunęła się bliżej.
– Och Rose, tak się cieszę, że znów widzę waszą dwójkę – jej uśmiech poszerzył się, podczas gdy przyciągnęła blondynkę do mocnego uścisku.
– Czy ja cię znam? – kobieta nadal mocno ją przytulała, słodki, kwiatowy zapach wciskał się Rose do nosa. Zmarszczyła brwi, czując dotyk kobiety. To było dziwne, coś nacisnęło na jej umysł, a uścisk przestał być niezręczny, a stał się… nieprzyjemny?
– Ach, racja! Jesteś jeszcze młoda – Profesor wypuściła ją – To twoja pierwsza podróż, prawda? – Uśmiechnęła się szeroko, błysk ekscytacji lśnił w jej oczach.
– Mhm – Rose gapiła się na kobietę, albo dziewczynę? Jej lekkie podniecenie zdradzało poważny wyraz twarzy, który miała wcześniej Her slight bounce of excitement betrayed the older, composed expression she held earlier. Kim jesteś?
– Och, kimś, kogo nie spotkać po raz kolejny przez dłuższy czas – nachyliła się do Rose – Ale wiem, co się z tobą dzieje. Nie martw się, wszystko naprawisz. A teraz, wydaje mi się, że musisz lecieć. Później wytłumaczę po co tu jestem – popchnęła Rose i odwróciła ją w kierunku korytarza – A teraz idź! Musisz ulepszyć swój telefon – z tymi słowami Profesor puściła jej oczko i wbiegła do pokoju. Rose przystanęła. Cóż, to było dziwne. Ale z drugiej strony, fala ulgi zalała jej ciało. Kimkolwiek była ta Profesor, wiedziała co robi Rose i jej obecność tutaj była dowodem na to, że zmieniła wydarzenia. Miała nadzieję, że na lepsze. Rose potrząsnęła głową i skierowała się wzdłuż korytarza. Zajrzała do dużego, pustego pokoju ze z majowym oknem pokrywającym dalsze okno. Rose przeszła obok niego, wpatrując się w planetę poniżej. Wydawała się taka malutka. Nawet przed tym co stało się, by ściągnąć ją z powrotem, myślała, że Ziemia jest mała. Gdy Doktor zabrał ją ze sobą, myślała, że wie o świecie na tyle dużo, by w nim przetrwać. Ale gdy po raz pierwszy spojrzała w dół, na planetę, minuty przed jej śmiercią, zrozumiała jak mało wie. Później spotkała kosmitów, prawdziwych obcych z niebieską skórą i liśćmi zamiast włosów. A Rose nie wiedziała nic. Ale Doktor wiedział. Myślała, że on wie wszystko. Jasne, dziewiętnastoletnia ona uratowała go podczas ich pierwszej przygody, ale on wiedział czym była Nestene, wiedział o Proklamacji Cienia i w jakim roku Ziemia miała wybuchnąć. Był genialny. I to wtedy po raz pierwszy się w nim zakochała. Miliardy lat w przyszłości, całe mile od Ziemi, ona patrzyła się na Dokora, który dał jej telefon, który mógł dzwonić pomiędzy czasami i wpadła.
– Rose, jesteś tam? – jej oddech stał się nieregularny. Odwróciła się, by patrzeć na Doktora, na którego twarzy wyraźnie malowało się zmartwienie. Nadal myślał, że chciała uciec. Pokiwała głową i posłała mu uśmiech, po czym wróciła spojrzeniem do widoku. Raczej poczuła, niż zobaczyła, że stanął obok. Stali tak przez chwilę, w ciszy. Rose mogła usłyszeć jego ciche oddechy, każdy wciągnięty głęboko do płuc, przytrzymany i wypuszczony, w dokładnie takich samych interwałach. Rose wypuściła luźne westchnienie. To było relaksujące. Pozwoliła sobie porzuć swoje myśli i po prostu słuchać.
– Kurwa, to ja tak wyglądam!? – Rose podskoczyła. Doktor wpatrywał się w swoje odbicie w szkle, ciągnąc się uszy – Trochę duże – Wciągnęła powietrze. Jego oczy rozszerzyły się. Nie wiedział jak wygląda. Och, miała rację. To było zaraz po Wojnie Czasu. Był świeżo po regeneracji. Ale to by znaczyło… Doktor zregeneruje się ponownie za rok. Przebije się przez to ciało w sekundy, w porównaniu do całego jego życia. Wspomnienie nią szarpnęło, mdłości przeszły ścisnęły żołądek. To była jej wina. Rose o tym wiedziała. Nie wiedziała, dlaczego się zregenerował, ale to była jej wina. TARDIS próbowała dotrzeć do jej głowy, kojący szum próbował uspokoić jej żołądek, ale się otrząsnęła. To była jej wina…
– Rose, wszystko w porządku? – odwróciła się, Doktor patrzył się na nią ze zmarszczonymi brwiami. Rose wzięła drżący oddech
– Tak, tak – potrząsnęła głową i wycofała się na schody – Po prostu jest kosmicznie. Mam na myśli… dlaczego nie wiesz jak wyglądasz? – miała nadzieję, że powie, że nigdy nie patrzył w lustro. Możesz prostu nigdy nie miał czasu. Może za dużo myślała. Osunęła się na schody. Jej ciało nagle stało się dziwnie ciężkie. Zamiast uspokoić jej obawy, Doktor usiadł obok niej
– Bez powodu – wzruszył ramionami – Więc… co o tym sądzisz? – Wskazał na Ziemię. Starał się zmienić temat. Dobrze, pomyślała, nieco samolubnie, musiała przestać myśleć o jego regeneracji. Rose odchyliła się i zapatrzyła na sufit, myśląc.
– Jest… mała.
– Mała?
– Tak. Mam na myśli, ludzie w moich czasach spędzają całe dnie, martwiąc się podatkami i kolejnymi trendami modowymi. Martwią się co będzie dalej, jaka będzie kolejna katastrofa? Dlaczego przemysł cukrowy nas zabija? Ale jest jak powiedziałeś – odwróciła się twarzą do niego, podpierając się na łokciach – Przetrwaliśmy. Ale nikt nie zdaje sobie sprawy jak mała jest Ziemia, jak małe są jej problemy. Dopóki tego nie zobaczysz, tych wszystkich kosmitów z innymi problemami i innymi planetami – wzruszyła ramionami – Tak jakby daje nadzieję.
– Nadzieję? Za niedługo będziesz patrzeć jak Ziemia umiera i jesteś pełna nadziei? – patrzył na nią z niedowierzaniem
– Tak. Mam na myśli, jesteśmy tutaj. Ziemia ruszyła do przodu, może my też możemy. Może ludzie nauczą się radzić sobie z małymi problemami, myśleć o szerszym obrazie – Rose zarumieniła się. To była prawda, słyszała jak Doktor mówi o ludzkich koloniach, wielkich rzeczach które ludzie zrobią w przyszłości. I miała nadzieję też dla ich przyszłości. Może mogła to zrobić. Najpierw uratuje stewarda i Jabe. A później wszystkich pozostałych. Żaden problem. Jej brzuch ścisnął się. Profesor musiała mieć rację, była tam zamiast Tworzy Boe, ale pomimo tej małej zmiany, Rose nadal czuła niepewność na myśl o zadaniu, które ją czekało. Jak jeden człowiek miał być w stanie zmienić czas? Rose wróciła spojrzeniem do Doktora, mając nadzieję, że nie zauważył jej nerwowości. Wpatrywał się w nią.
– Co?
– Nic – spojrzał na swoje ręce, później z powrotem na straconą planetę – Po prostu, większość ludzi, Rose Tyler… – spojrzał na nią – większość ludzi patrzyłaby na zniszczenie ich planety i myślała „To właśnie to, nasz koniec”. Wszystko to, co znałaś, zniknęło – Spojrzał w dół. Łatwo było dostrzec w jego oczach odbicie Wojny Czasu, gdy znów na nią spojrzał – Ale ty… ty patrzysz na Ziemię i walisz przemowę o nadziei – zachichotał – Nie przestajesz mnie zaskakiwać, Rose Tyler – Rose przełknęła
– To dobrze?
– Och, fantastycznie – zmrużył oczy, wojna zniknęła, zastąpiona przez uśmiech. Rose odwzajemniła go i sięgnęła, by wyciągnąć komórkę. Profesor Tyler miała rację, musiała ulepszyć telefon.
– Mówiąc, o „wszystkim co znam”, obiecałam mamie, że zadzwonię, zakładam, że nie ma zasięgu? – pozwoliła sobie na cichy śmiech
– NIe, ale powiem ci tak – wyciągnął dłoń. Rose delikatnie położyła telefon na jego ręce, podczas gdy on wyciągnął sonik – Z pomocą małego jiggery-pokery – soniczny śrubokręt zabrzęczał, niebieski blask rozjaśnił twarz Doktora
– Czy to termin naukowy? Jiggery-pokery – uśmiechnęła się na znajome przekomarzanie, lekko wystawiając czubek języka między zębami
– Tak, byłem najlepszy w jiggery-pokery. A ty?
– Nie, zawaliłam hullabaloo
– O. Proszę bardzo –Doctor rzucił jej komórkę. Rose szybko otworzyła klapkę i wybrała numer do mamy. Modliła się, żeby Mickey powiedział jej, gdzie zniknęła. Zdecydowanie nie chciała powtórki z ostatniego razu, mama prawie urwała jej głowę, gdy pokazali się z rocznym opóźnieniem.
– Rose? – Jej mama nie wydawała się zmartwiona. Mimo wszystko Rose wypuściła westchnienie ulgi. Ostatnim razem, gdy zadzwoniła, jej mama gadała coś o ciuchach, praktycznie nie zauważając, że Rose nie ma. Dopiero później dowiedziała się, że jej telefon połączył się pół roku za wcześnie.
– Cześć mamo
– Mówiłam, nie uciekaj, i co zrobiłaś? – Jackie zamilkła, wyrażnie oczekując odpowiedzi. Dobra, tym razem połączyła się w dobrym momencie. Rose posłała milczące podziękowanie TARDIS, zanim odpowiedziała
– Ucie…
– Uciekłaś! Masz szczęście, że Mickey powiedział mi o tym twoim koledze. Zadzwoniłabym na policję, ale Mickey powiedział, że mam tego nie robić. Możesz w to uwierzyć, podniósł na mnie głos i też uciekł! – Jackie złapała powietrze – Gdzie jesteś, skarbie? Co robisz?
– Jach… pracuję? – Odwróciła się w kierunku Doktora, który skrzyżował ramiona na piersi i uniósł brew - Mój przyjaciel jest doktorem, pomaga ludziom.
– Lekarz? Jak poznałaś lekarza? – Rose milczała chwilę
– Shireen?
– Och, ta dziewczyna, nadal ugania się za chłopakami? Mówiłam jej mamie, żeby na nią uważała, mówiłam!
– Mamo, wyluzuj. Muszę lecieć, zadzwonię niedługo.
– Czekaj! Jak długo… – Rose zamknęła klapkę i westchnęła, zwieszając głowę
– Wygląda na ciężki przypadek
– Oi! To moja mama – Napuszyła się. Szybko się jednak uspokoiła – Ale to prawda – Doktor zaśmiał się – To było pięć miliardów lat temu – odwróciła się do niego. NIe musiała udawać zdumienia. To było niesamowite, dzwonić do kogoś miliardy lat w przeszłości.
– Jeśli myślisz, że to wspaniałe, poczekaj, aż zobaczysz rachunek – zaśmiał się. Potem budynek zatrząsł się – To nie powinno się wydarzyć – Rose zastygła. W jej zagubieniu i niepewności zapomniała o stewardzie. Wstała i wybiegła z pomieszczenia.
Komentarze
Prześlij komentarz