[TNWB] Rozdział 5. Niespokojni martwi: Spokój jak w grobie.
Rose wpatrywała się w leżący przed nią koszyk frytek. Chociaż wiedziała, że te chrupiące, złote słupki to właśnie to, frytki, wpatrywała się w nie, jakby kryły w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania we wszechświecie. Schodził z niej adrenalinowy haj i uderzył w nią ciężar tego, co się działo. Rozmowa z Bad Wolf, Profesor, a nawet TARDIS; nic z tego nie miało sensu. Została wysłana, by „uratować” Doktora, ale przed czym? Dlaczego ona, profesor powiedziała, że są sobie potrzebni, ale on istniał setki lat przed nią i wszystko było w porządku. Nie wspominając, że byłby wściekły, gdyby kiedykolwiek dowiedział się, co robi, a wtedy… Rose poczuła ucisk w sercu. Byłby na nią bardzo zły. Łamała zasady, nie z wyboru, ale i tak kłamała na ten temat. Wszystko dlatego, że TARDIS jej tak kazała. Ale czy by to zaakceptował? A co jeśli coś schrzani, wiedziała, co powiedziała Profesor, ale nie było gwarancji, że wszystko pójdzie dobrze.
Rose skubała frytki. Poczuła, jak przytłacza ją miniony dzień. Czy słuszne było uratowanie Cassandry? I czy Doktor… czy się w niej zakocha, czy nadal będzie jej najlepszym przyjacielem? Upuściła frytkę. Martwienie się tym było samolubne, ale i tak to robiła. Kochała go tak bardzo. Chciała ponownie przeżyć czas spędzony z nim, naprawdę, by wszystko naprawić, ale była przerażona. Jej strach nie polegał na tym, że zepsuje linie czasu, chociaż część niej wiedziała, że tak powinno być. Bała się go, bała się, że ponieważ nie była sobą, mającą dziewiętnaście lat, on nie poczuje tego samego. Może by jej nie kochał, może byłaby po prostu kolejną towarzyszką. Dawno temu, kiedy nie była pewna, czy on ją kocha, potrafiła sobie z tym poradzić. Przygoda wystarczała. Ale teraz, gdy wiedziała, że tak było, a przynajmniej że ludzki Doktor ją kochał... Nie byłaby w stanie znieść tego, że ją odesłał. A myśl o Stacji Gier, o tym, co on zrobi, co ona będzie musiała zrobić, zabijała ją.
Uratowała Jabe, stewarda i Cassandrę, więc może nie odesłałby jej. Ale wtedy nie powstałaby Bad Wolf i Dalekowie by ich zabili.
Rose opuściła głowę na stół. Jak na ironię, potrzebowała czasu, aby ułożyć plan. Aby wszystko zrozumieć. Poczuła, jak TARDIS otacza jej umysł...
A potem zamarła. To nie była TARDIS. Coś innego było w jej głowie, lekko stukało w czaszkę i powoli wirowało. Ta obecność wytworzyła niewielkie, ale ciepłe napięcie i Rose spojrzała na Doktora. Stał przy ladzie i rozmawiał z kelnerem, prosząc o napoje. Wydawał się jej nie czuć, a ona wiedziała, jak opiekuńczy był wobec jego umysłu. Kiedy raz zapytała, kiedy miał prążkowany garnitur i bujne włosy, czy kiedykolwiek zajrzy do jej umysłu, wpadł w panikę. Mówiąc, że to było za dużo dla ludzkiego umysłu. W tamtym momencie z goryczą przypomniała mu Reinette i wybiegła. Teraz, choć wciąż odczuwała gorzkie ukłucie zazdrości, czuła się głównie głupio. Ludzki on, wyjaśnił, że połączenie telepatyczne jest, delikatnie mówiąc, intymne. A Reinette miała być nagłym wypadkiem. Nic więcej.
Zadzwoniły drzwi. Rose odwróciła się i zobaczyła młodą kobietę wchodzącą do sklepu, a nacisk w jej głowie wzrósł. Dziewczyna zatrzymała się i odwróciła, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na Doktorze. Jej głowa odwróciła się w stronę Rose i ich spojrzenia się spotkały. Kobieta wpatrywała się w Rose, po czym pochyliła się, żeby zrobić krok. Następnie bez chwili wahania podeszła do Rose i wślizgnęła się do ławki.
– Czy możesz… – Kobieta rozejrzała się nerwowo wokół nich i pochyliła się – Czujesz mnie? – Poklepała się po głowie. Rose, zszokowana, w odpowiedzi skinęła głową. Kobieta odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się – Tak przy okazji, jestem Gwen. Miło jest poznać kolejnego telepatę, no cóż, dwóch innych telepatów… – Odwróciła się do Doktora, wpatrując się z ciekawością w jego plecy – Jesteś tu z nim?
– Czekaj, Kolejnego telepatę? Nie jestem… – Rose wyjąkała, po czym przerwała. Profesor dotknęła jej i poczuła jej umysł. Nie wspominając już o tym, że TARDIS była wyraźniejsza w jej umyśle. Nie miała czasu, żeby zwrócić na to uwagę, ale niemal mogła zobaczyć TARDIS, wiedziała co znaczył każdy jej szum i pomruk – to znaczy…
– Tak w ogóle, to jestem Gwen – kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła prawą dłoń nad stołem. Rose spojrzała na nią, później znów na kobietę. Powoli ją chwyciła i zupełnie jakby zapałka zapłonęła, Rose poczuła iskrę światła w swoim umyśle. Obecność stawała się cieplejsza i Rose mogła niemal poczuć ciasny kłębek emocji, który kłębił się w Gwen. Szczęście, niepewność, odrobina strachu. Głównie jednak ulga. Gwen nie sądziła, że jest sama. Rose uśmiechnęła się smutno na tę myśl. Nie była pewna, co sprawiało, że mogła czuć jej emocje, ale on przynajmniej miała Doktora, który pomoże jej to rozpracować. Rose mogła śmiało stwierdzić, że Gwen nie ma zbyt wielu ludzi, którzy mogliby zrozumieć. Zupełnie jakby czytała jej w myślach, co jak przypuszczała, było możliwe, Gwen odpowiedziała
– Nie, nie znam innych telepatów. Ale moi rodzice wiedzieli, w mojej rodzinie jest to długa historia obdarowanych kobiet, zaczynająca się z moją imienniczką, Gwyneth. Omija co drugie pokolenie – wzruszyła ramionami i odchyliła się, jej obecność osłabła, ale Rose nadal czuła nacisk na czaszkę. Nie był on bolesny, raczej nieprzyjemny. Nie czuła jej jak TARDIS albo nawet Profesor.
– Przykro mi. Tak poza tym, mam na imię Rose.
– Rose? Moja imienniczka znała Rose i jej Doktora… – Gwen odwróciła się, by znów spojrzeć na Plecy Doktora. Ciekawsko unosząc brew. Rose zamarła. Gwyneth. Jak Gwyneth w Cardiff? Ale ona zmarła, zanim wyszła za mąż. Rose przypuszczała, że nadal mogła mieć dziecko, ale dziewczyna była taka młoda, gdy ją poznała, gdy umarła. Czy to znaczyło… Rose spojrzała na Gwen. Mogła zobaczyć podobieństwo. Te same ciemne włosy, pełne usta, zaokrąglony nos. Nie mogła uwierzyć, że nie zauważyła tego od razu, były prawie identyczne, plus minus kilka lat – Nie masz przypadkiem na nazwisko Tyler, co? – Gwen znów odwróciła się do niej.
– Tak, to ja – Rose uśmiechnęła się nerwowo
– A to jest Doktor?
– Tak – Gwen niemal podskoczyła. na swoim siedzeniu
– Zawsze chciałam was poznać! Uratowałaś życie mojej prababki! Cóż, mojej pra-pra-pra-ileśtam-prababki – machnęła ręką i nachyliła się nad stołem, przypadkowo przesuwając frytki na bok.
– Uratowałam… – Rose przerwała, nie ocaliła Gwyneth ostatnim razem. Ale nie uratowała też Jabe, stewarda czy nawet Cassandry. Poczuła komfort zalewający jej serce na tę myśl.
– Kto to? – dziewczyny odwróciły się w stronę Doktora. Stanął skierowany, w kierunku Gwen, podczas gdy odkładał napoje na stół
– Och, Cześć, jestem Gwen – wystawiła dłoń w kierunku Doktora – Miło mi Cię poznać, D… – Rose kopnęła ją pod stołem. Gwen posłała jej pytające spojrzenie, a na widok tego jak pokręciła głową, odwróciła się do mężczyzny – Rose powiedziała mi, że jesteś doktorem – Podniósł brew i potrząsnął ręką Gwen.
– Technicznie rzecz biorąc tak, jestem
– Cóż – Gwen wstała z siedziska – Muszę lecieć. Nie chcę przeszkadzać wam w randce – zanim Doktor mógł zaprotestować, Gwen wyleciała przez drzwi, a Rose poczuła jak jej obecność powoli znika z jej umysłu. Cóż, teraz miałą tylko więcej pytań. Doktor wślizgnął się na pustą ławkę i sięgnął po frytkę
– Interesującą znajoma
– Mówi kosmita – Rose uśmiechnęła się – Doktorze? – musiała wiedzieć. Czy Bad Wolf zmieniła więcej niż tylko czas?
– Tak?
– Czy… – zatrzymała się, czy wiedziała już, o jego byciu telepatą? – Czy są jakieś gatunki telepatyczne? – Doktor przekrzywił głowę
– Oczywiście, że są, dlaczego pytasz? – Rose milczała chwilę. Musiała być jak najbardziej logiczna w tym co mówi, nie mogła po prostu zapytać go, czy jest telepatką, tylko dlatego, że Gwen myślała, że nią jest.
– Profesor Tyler, ona… Panikowałam i dotknęła mojego ramienia, czułam jakby była w mojej głowie, trochę jak TARDIS – Doktor zamarł
– Nie jesteś… wszystko w porządku?
– Tak, dlaczego miałoby nie być?
– Połączenie telepatyczne jest bardzo… może być bardzo intymne
– Ale TARDIS
– To wyjątek, nie zasada – westchnął i sięgnął po napój – TARDIS nie jest jak my, nie pojmuje intymności w ten sposób, ale też nie naciera na twój mózg i nie dzieli się myślami – Rose była skonfundowaną, pod kiedy wróciła, TARDIS cały czas dzieliła się swoimi myślami
– Ale czułam TARDIS, była jak Profesor – brwi doktora zmarszczyły się
– To nie powinno być możliwe
– Bo ludzie nie są telepatami?
– Bo ludzie rzadko są telepatami – Doktor wstał – weź swoje frytki, muszę coś sprawdzić – Rose pobiegła za nim, a jego długie nogi poniosły go do połowy ulicy, zanim zamknęła drzwi sklepu. Rose pobiegła, żeby go dogonić i spotkali się przy drzwiach TARDIS
– Co musisz sprawdzić? – Obaj weszli do sterowni.
– Niektórzy ludzie rodzą się bardziej podatni na zdolności telepatyczne, zwykle mniej więcej co stulecie – Odwrócił się do konsoli, wysyłając ją w wir czasu
– To dziwne, normalnie potrafię rozpoznać, kiedy człowiek jest telepatyczny, to ciało musi mieć przytępione zmysły – mruknął, nie patrząc na Rose.
– To ciało? – Rose odwróciła się do niego. Nigdy nie wspominał o regeneracji, zanim miała ona nastąpić. Doktor machnął ręką w jej stronę
– Nie ma znaczenia, sprawy Time Lordów – Nacisnął kilka przycisków na skanerze i odwrócił się do niej – Zawsze potrafiłaś wyczuwać innych ludzi? – Rose oparła się o siedzisko
– Nie, dopiero odkąd wsiadłam do TARDIS – Słysząc jej odpowiedź, spojrzał na rotor. To była prawda, choć z tyłu głowy czuła mgłę wspomnień. Zanim zdążyła zagłębić się w to głębiej, Rose poczuła w głowie szum TARDIS, ostrzeżenie tuż przed tym, jak statek zaczął się trząść.
– Nie, nie! Hej, jeszcze nie skończyliśmy! – Doktor biegał wokół konsoli usilnie próbując okiełznać statek. W odpowiedzi TARDIS po prostu zatrzęsła się mocniej i Rose wczepiła się w siedzenie, przygotowując się na twarde lądowanie. Rzeczywiście, TARDIS zatrzymała się z łoskotem i posłała Doktora na podłogę.
– Cholera!
– Gdzie jesteśmy i kiedy jesteśmy? – Rose podniosła się, aby pomóc Doktorowi wstać. Odwrócił się do wyświetlacza konsoli z nieprzyjemnym grymasem.
– 24 grudnia 1869. Jesteśmy w Cardiff! – Zwrócił się do Rose.
Gwyneth. Tak szybko? Potrzebowała czasu do namysłu, żeby zrozumieć, co się dzieje z jej umysłem. Skręciło jej się w żołądku.
– Rose, sugeruję, żebyś poszła do garderoby. Wyjdź tam ubrana tak, bo wywołasz zamieszki, Barbarello. Garderoba jest tam. Pierwsza w lewo, druga w prawo, trzecia w lewo, idź prosto, pod schodami, za koszami na śmieci, piąte drzwi po lewej stronie. Przerwał i posłał spojrzenie w sufit – Nie spiesz się, muszę porozmawiać z TARDIS o awaryjnych lądowaniach – Rose zachichotała na to, ale wir niepokoju, który zaczął narastać w jej żołądku, przerwał jej śmiech. Skinęła tylko głową, poczuła ścisk w gardle, gdy próbowała coś powiedzieć. Zamiast tego Rose skręciła w korytarz i powoli ruszyła w stronę szafy.
Pomieszczenie było ogromne, zapełnione długimi wieszakami z ubraniami, było ich na tyle dużo, że spokojnie mogłaby zatracić się w jedwabiach i atłasach. Rose to uwielbiała. Kiedy po raz pierwszy podróżowała z Doktorem, spędzała godziny na przeglądaniu starych sukienek i szalików. Któregoś razu po jego regeneracji weszła do konsoli ubrana w absurdalnie długą i kolorową chustę. Wtedy po raz pierwszy usłyszała, jak opisywał jedno ze swoich poprzednich wcieleń. Teraz stała przy wejściu do pokoju i patrzyła na wieszak z jego ubraniami. Z jednego końca widziała schludny czarny garnitur i długi szalik leniwie udrapowany na wieszaku. Rose przesuwa ręką po każdym garniturze, śmiejąc się lekko z niektórych jego bardziej ekscentrycznych strojów. Nie mogła się zdecydować, czy znaki zapytania i patchworkowe stroje są bardziej ujmujące czy drażniące. Rose zatrzymała się, gdy jej dłoń musnęła jasny trencz.
Rose zamknęła oczy, blokując niechciane łzy. Zacisnęła dłoń na rękawie i zdjęła go z wieszaka. Chciałaby, żeby tu był. Nie żeby nie był, ale nie mogła mu teraz nic powiedzieć. Nie znał jej, a gdyby zmieniała czas, nigdy nie poznałby jej tak, jak za pierwszym razem. Kolejna część Rose pękła, gdy łza spłynęła jej po twarzy. Schowała głowę w płaszczu, tłumiąc łkanie.
Chciała, żeby wszystko miało sens. Co zrobiła jej Bad Wolf? Dlaczego Gwen powiedziała, że jest telepatką? Znowu poczuła TARDIS w swojej głowie, próbującą ukoić jej łzy. I nagle Rose wpadła w złość.
– Dlaczego nie powiesz mi, co się dzieje?! – Statek zahuczał cicho. Mały argument do obalenia – Tak, wysłanie mnie, abym porozmawiała z moim tajemniczym alter-ego „Boginią czasu”, tak naprawdę nie pomogło, wiesz o tym? – Rose odsunęła się od płaszcza i spojrzała w sufit. Światła przygasły niemal przepraszająco. Rose westchnęła i zmarszczyła czoło – Przepraszam, ja tylko... Czy jestem teraz telepatką? Możesz mi przynajmniej to powiedzieć? – TARDIS lekko się rozjaśnia, a powietrze wypełnił cichy potwierdzający szum – Jak… – Rose zawahała się – Bad Wolf… oczywiście – Rose westchnęła i pokręciła głową – Czy to oznacza, czy coś jeszcze się zmieniło? – TARDIS zamruczała ponownie, niezobowiązująco – Nie powiesz mi, prawda? – TARDIS zamruczała po raz trzeci, po czym ucichła. Rose prychnęła z frustracji – Nie rozumiem, dlaczego nie możesz mi powiedzieć, już zmieniam czas, będąc tutaj! – Statek nie odpowiedział, a Rose z frustracji wyrzuciła ręce w górę, po czym poszła szukać sukienki. TARDIS zdawała się przepraszać za swoją nieuchwytność, rozkładając bordową sukienkę Rose na zmieniającej się wystawce. Rose dotknęła tkaniny, przesuwając ją między dłońmi. Część jej gniewu rozpłynęła się na ten widok i na wspomnienie twarzy Doktora, gdy zobaczył ją schodzącą po schodach TARDIS. Zarumieniła się. Rose zdjęła sukienkę i szybko się w nią przebrała, ponownie nakładając buty na gładkie pończochy. Uczesała włosy i związała je wysoko.
Musiała podejść do tego mądrze. Gwyneth zmarła, ponieważ Doktor poczuł się winny na wspomnienie Wojny Czasu. Znaleźli Gwyneth i Sneeda tylko dlatego, że Rose została porwana. Rose szarpała się za włosy, naprawdę nie chciała, znowu zostać odurzona, zwłaszcza przez tego odrażającego mężczyznę. Ale jeśli tego nie zrobi, będzie musiała przekonać Doktora, aby poszedł za nimi, nie okazując podejrzeń. Oczywiście najłatwiejszą odpowiedzią było porwanie. Rose się to nie podobało. Ruszyła korytarzem w stronę sterowni. Miejmy nadzieję, że TARDIS wyjaśniła mu nagłe zdolności telepatyczne Rose. Miała zarys planu, jak ocalić Gwyneth, ale Doktor musiał jej uwierzyć. Powoli zeszła po schodach, dla pewności patrząc na swoje buty.
Lekki, urywany oddech Doktora sprawił, że podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Wyglądał tak samo jak ostatnim razem. Lekki rumieniec na jego policzkach i oszołomienie w jasnych, niebieskich oczach. Rose musiała stłumić uśmiech
– Co myślisz? – Podniosła ramiona i obróciła się, schodząc na podłogę.
– Jesteś piękna – Rose zarumieniła się, słysząc to.
– Jak na człowieka? – Nie mogła powstrzymać się od dokuczania.
– Uhm… – Wyciągnął rękę za głowę w znajomym, niezręcznym geście i odchrząknął. Rose postanowiła zlitować się nad biednym kosmitą i odwróciła się do drzwi
– Jest Boże Narodzenie – Odwróciła się do Doktora, który wciąż zbierał się w sobie – To takie dziwne. Zdarza się tylko raz, tylko raz i już, koniec, to się nigdy więcej nie powtórzy – Chyba, że byłeś nią.
– No cóż, właśnie dlatego nigdy nie stoję w miejscu – Doktor wyciągnął rękę. Rose uśmiechnęła się, zamiast tego chwyciła go pod ramię i poprowadziła przez drzwi do zaśnieżonego miasta – To nie jest złe życie – Spojrzała na niego
– Ale lepsze we dwoje – Uśmiechnął się do niej, wywołując rumieniec na jej ciele. Rose odwróciła głowę w dół i kopnęła małą kupkę śniegu – Więc jak myślisz, po co tu jesteśmy? – Doktor przewrócił oczami i spojrzał z powrotem na TARDIS
– Ona myśli, że wie lepiej ode mnie
– Dlaczego? O czym z nią rozmawiałeś? – Spojrzał na nią – Nie czuję cię – Poklepał się po głowie – Co wskazywałoby, że nie jesteś telepatką, albo masz tarcze mentalne. Ale TARDIS twierdzi, że jesteś – Rose prawie potknęła się o sukienkę
– Potwierdziła? – To była ulga – Czy wyjaśniła, jak to możliwe?
– Nie… – Odwrócił się do niej, a jego spojrzenie złagodniało, gdy chwycił jej dłoń swoją wolną ręką – Zdecydowała, że lepsze byłoby odwrócenie uwagi, najwyraźniej nie wolno mi wiedzieć.
– Co sprawia, że chcesz wiedzieć jeszcze więcej – Doktor uśmiechnął się szeroko, maniakalnie
– Oczywiście! – Wtedy krzyk przeszył powietrze. Oboje odwrócili głowy, aby stanąć przodem do teatru. Tłum spanikowanych mężczyzn i kobiet uciekł z teatru, gdy nasiliły się przenikliwe krzyki. Doktor zwrócił się do Rose – No cóż, znalazłem to, co chciała, żebyśmy sprawdzili! – Puścił jej ramię i chwycił ją mocno za rękę, po czym pociągnął w stronę teatru. Rose pociągnęła go, gdy zauważyła powóz Sneeda
– Doktorze! – Przechyliła głowę w stronę walczącego mężczyzny, który wyciągał starszą kobietę z teatru. Gwyneth poszła zaraz za nim. Doktor odwrócił się i spojrzał na Sneeda. Jęknął.
– W porządku, idź! Ale bez uciekania, jasne?! – Wskazał palcem i pobiegł do teatru, przepychając się przez tłum. Rose westchnęła i ruszyła w stronę Sneeda i Gwyneth. Musiała przynajmniej spróbować
– Co robisz?! – Gwyneth odwróciła się słysząc jej głos i Rose przypomniała sobie o podobieństwach pomiędzy nią, a jej prawdopodobną potomkinią
– Oh, to prawdziwa tragedia, panienko! Nie martw się. Ja i pan się tym zajmiemy. Prawda jest taka, że ta biedna pani cierpi na gorączkę mózgu* i musimy zabrać ją do lecznicy – Rose prychnęła i odwróciła się do zwłok, nie dotykając jej, widziała, że nie żyje
– Nie okłamuj mnie, ona nie żyje, Gwyneth – Rose odwróciła się do niej. Dziewczyna cofnęła się o krok.
– Ja-jak? – Dziewczyna przechyliła głowę, gdy w jej oczach pojawił się szklisty wyraz – Och, jesteś Bad Wolf… – Rose zamarła. Nawet gdy poczuła Sneeda za plecami, jej stopy nie chciały się ruszyć. Wiedziała, że Gwyneth ma zdolności telepatyczne, wiedziała, że widzi przyszłość, ale to, że widziała Bad Wolf? Rose poczuła, jak ramiona Sneeda obejmują ją i zakrywają usta szmatką. Kiedy otworzyła usta, żeby krzyknąć, poczuła, jak chloroform wdziera się do jej zmysłów i zaczęło jej się kręcić w głowie. Świat pogrążył się w ciemności, a Rose upadła.
Rose obudziła się z nieprzyjemnym jękiem i mglistym wspomnieniem uczucia, które towarzyszyło jej, gdy Sneed podnosił ją do samochodu. Rose wzdrygnęła się pod wpływem dotyku jego dłoni. Och, straciła rozum, kiedy znów go zobaczyła. Rose zsunęła się ze stołu i odwróciła się do trumien. Gelth wkrótce się obudzi.
Rzeczywiście, gdy Rose cofała się w stronę drzwi, zwłoki mężczyzny podniosły się z miejsca spoczynku i wyszarpnęły z trumny
– Doktorze! – Miała nadzieję, że tym razem ją zauważył. Rose zapukała do drzwi – Wypuść mnie! – Przycisnęła się do drzwi i wyciągnęła ostrzegawczo rękę do Geltha – Przestań! Wiem, kim jesteś! – Ciało zatrzymało się i spojrzało. Rose przełknęła – Wiem, że jesteś Gelthem. Wiem o Wojnie Czasu! – Głowa trupa stanęła na baczność
– Umieramy… – głos syknął do niej, gdy znów zaczął się do niej zbliżać. Rose kątem oka widziała, jak kobieta unosi się w górę.
– Doktorze!? – Wrzasnęła ponownie. Obydwa ciała ruszyły w jej stronę z wyciągniętymi rękami. Drzwi otworzyły się w chwili, gdy już do niej dotarli i Rose poczuła, jak ręka Doktora ciągnie ją przez drzwi
– Myślę, że to moja para
– To żart. To musi być żart. Jesteśmy pod jakimś hipnotyzującym wpływem – Rose odwróciła się twarzą do mężczyzny, który stał za nimi. Jasne, Charles Dickens tu był. Rose przewróciła oczami, oczywiście, że tak.
– Nie, nie jesteśmy. Umarli chodzą. Cześć – Doktor chwycił Rose za ramiona – Myślałem, że obiecałaś nie uciekać?
– Cześć. Tak po pierwsze, to zostałam porwana, a po drugie, technicznie rzecz biorąc, nigdy tego nie obiecałam – Uśmiechnęła się do niego – Kim jest twoim kolega?
– Charles Dickens – Wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
– No tak – Doktor odwrócił się do Geltha
– Nazywam się Doktor. Kim więc jesteś? Czego chcesz?
– Upadamy. Otwórz szczelinę. Umieramy. Uwięzieni w tej formie. Nie możemy tego wytrzymać. Pomóż nam! – Zwłoki pisnęły i upadły, gdy gaz uleciał z nich z powrotem w ściany.
– No cóż, to było przerażające… – Rose zwróciła się do Doktora – Jeśli mi wybaczysz, mam kilka słów dla mojego łaskawego porywacza – Rose odwróciła się i pomaszerowała korytarzem, rzucając gniewne spojrzenie.
Krzyczenie na Sneeda działało oczyszczająco. Rose wyładowała na nim całą swoją frustrację. Telepatia, Bad Wolf, TARDIS i przeżywanie na nowo jej osi czasu. Wszystkie lęki zniknęły, a zastąpiła je złość
– Najpierw mnie odurzasz – przechadzała się Rose – a potem mnie porywasz i nie myśl, że nie poczułam, jak twoje ręce urządzają sobie szybką wędrówkę, ty obleśny starcze – Obróciła się na pięcie i prychnęła. Doktor po prostu stał za nią z zadowolonym uśmiechem na twarzy – Oi, Ty spróbuj zostać porwany! –Doktor po prostu roześmiał się na widok jej zaczerwienionej twarzy
– Nie, tak jest w porządku – Rose pokręciła głową i oparła się o ścianę, podczas gdy Sneed próbował wstać
– Nie pozwolę się tak do mnie zwracać! – Rose spojrzała na niego gniewnie
– Potem umieściłeś mnie w pokoju pełnym zombie! –Skrzywiła się i skrzyżowała ramiona – A jakby to było mało, poszedłeś i zostawiłeś mnie na śmierć! Więc proszę, tłumacz się! – Wcisnęła się z powrotem w płaszcz.
– To nie moja wina. To ten dom. Zawsze miał reputację. Nawiedzony. Ale nigdy się tym specjalnie nie przejmowałem, aż kilka miesięcy temu sztywniacy, eee, ukochani, którzy odeszli, zaczęli robić się niespokojni – Sneed odparł w obronie. Rose uniosła brwi i odwróciła się do Doktora, który miał podobnie niewzruszoną minę.
– Kompletna bzdura – Dickens zwrócił się do Sneeda.
– Był pan tego świadkiem. Nie można powstrzymać denatów, proszę pana. Chodzą. To przedziwna rzecz, ale trzymają się resztek – Rose wyciszyła głosy tych dwóch mężczyzn i patrzyła, jak Gwyneth wkrada się do pokoju z nisko opuszczoną głową, z dwoma filiżankami w trzęsących się dłoniach.
– Tutaj, proszę pana, panienko. Tak jak lubisz – Ostrożnie odstawiła herbatę i wybiegła z pokoju. Zanim Rose usłyszała dalszą kłótnię mężczyzn, poszła za Gwyneth korytarzem. Dziewczyna stała w kuchni tyłem do Rose.
– Potrzebujesz pomocy? – Gwyneth była zaskoczona, naczynia brzęczały w zlewie, gdy odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z Rose
– Och! Nie, panienko, wszystko w porządku… – Odwróciła twarz w dół i poprawiła sukienkę. Rose zrobiła krok do przodu
– Nazwałaś mnie Bad Wolf dlaczego?
– Ponieważ jesteś Wilkiem – Gwyneth wzruszyła ramionami i spojrzała na Rose, która zrobiła kolejny krok do przodu
– Czy możesz mnie poczuć...? – Rose próbowała rozszerzyć swój umysł, uchwycić jakąś część tego Gwyneth, ale ona tam nic nie czuła –Nie czuję Cię…
– Och, tak, proszę pani – Gwyneth spojrzała jej w oczy, a na jej twarzy pojawił się ten sam wyraz oszołomienia – Jesteś tak jasna... płoniesz – Łza spłynęła po jej twarzy – Widziałaś tak wiele, zmieniłaś czas. I widziałaś mnie… – Zaparło jej dech w piersiach – widziałaś, jak umieram – Sięgnęła do rękawa Rose i mocno chwyciła ją za ramię – Czy umrę, panienko? – Spojrzała na blondynkę jasnym, przerażonym wzrokiem. Rose była zaskoczona, spojrzała na drżącą dziewczynę i pękło jej serce. Położyła, miała nadzieję, pocieszającą dłoń na jej ramieniu`
– Nie, nie… wszystko będzie dobrze. Widziałem też twoją przyszłość. Widziałem, jak się zmienia – Pomyślała o Gwen i jej opowieściach. Wracając, już odmieniła los Gwyneth – Jest w porządku – Biedna dziewczyna trzęsła się w ramionach Rose.
– Widzę tak wiele, panienko. Odkąd byłam małą dziewczynką, moja mama mówiła, że mam wzrok. Kazała mi go ukryć – Gwyneth padła na ramię Rose, tłumiąc łkanie.
– Ale robi się coraz silniejszy, potężniejszy, prawda? – Rose podskoczyła, słysząc głos Doktora. Oparł się o drzwi z zamyślonym wyrazem twarzy. Jego głowa przechyliła się w stronę Rose, a potem szybko z powrotem do Gwyneth. Serce Rose podskoczyło. Ile usłyszał?
– Cały czas, proszę pana. Każdej nocy słyszę głosy w mojej głowie. Próbowałem to zrozumieć, proszę pana. Konsultowałem się ze spirytystami, wróżbitami wszelkiego rodzaju – Spojrzała na Rose – Ale nic nigdy tego nie wyjaśniło. – Doktor wystąpił naprzód
– Dorastałeś na szczycie szczeliny. Jesteś jej częścią. Jesteś kluczem
– Do czego Doktorze? – Rose odwróciła się do niego, obejmując opiekuńczo ramieniem młodą dziewczynę.
– No cóż, nie wiem. Najpierw musimy rozwikłać zagadkę
– Jak to zrobimy?
– Widziałaś kiedyś seans, Gwyneth? – Rose jęknęła, słysząc uśmiech Doktora. I lekkie trzepotanie strachu osiadło jej w żołądku.
*Gorączka mózgu to inna nazwa na Zapalenie opon mózgowych, wydaje mi się, że pasuje lepiej, biorąc pod uwagę okoliczności.
Komentarze
Prześlij komentarz