[TNWB] Rozdział 2: Rose: Znów.

 – Oi. Oi! Tyler, jesteś tam? – duża dłoń, ściskająca plastikową siatkę pomachała jej przed twarzą. Rose podniosła wzrok, jej wzrok klarował się z dziwnej, złotej mgły do stabilnych kolorów i kształtów. Męska twarz wpatrywała się w nią, zasłaniając jej widok. Krzyknęła i cofnęła się w kierunku wieszaka z ubraniami, niemal go przewracając – Rose? Wszystko okej? – Mężczyzna, ochroniarz, sądząc po jego uniformie, pomógł jej złapać równowagę. Rose spojrzała na niego, naprawdę spojrzała i zorientowała się, z dziwnym uczuciem niepokoju, że go zna. Był jednym z ochroniarzy w Henrick’s. Nie sądziła, że będzie o nim śnić.

– Derek? – dlaczego on tu był, gdzie była plaża?

– Tak, to ja. Wszystko dobrze? Jesteś pewna, że możesz wziąć kasę z loterii na dół? – spojrzał na nią i odsunął torbę. Spojrzała na nią, była pewna kasy z loterii, prawdopodobnie zebranej od połowy pracowników. To była standardowa praktyka w Henrick’s, po tym, jak każdy otrzymał wypłatę, Wilson ruszał z loterią. Ale tylko raz zaufano jej z tymi pieniędzmi. W dniu, w którym poznała Doktora. Czy to o tym śniła?

Pokręciła głową i wystawiła dłoń.

– Nie, nie. Ogarnę to, to tylko mały ból głowy – Uśmiechnęła się, wysuwając koniuszek zębów między zębami. W końcu, jeśli to był sen, to mogła przynajmniej zrobić to dobrze. I może, tylko być może będzie mogła znów go zobaczyć. Ze skórą i w ogóle.

Derek odwzajemnił uśmiech i upuścił torbę do jej ręki.

– Cóż Tyler, rzeczywiście ci klienci musieli być ciężcy do współpracy, co? – Zmarszczyła brwi na dokuczliwy tekst. Uśmiechnął się na jej poirytowany wyraz twarzy. Pamiętała dokuczanie Dereka i pomimo lat przyzwyczajania się do dogryzania Doktora, sposób, w jaki Derek ze snu dogadał jej, nadal sprawił, że się zjeżyła – Po prostu zanieś to do Wilsona i zamknij – Zasalutował jej dwoma palcami i wyszedł drzwiami, zostawiając ją patrzącą na jego plecy.

Rose westchnęła i zacisnęła dłoń mocniej na paczce. Co dziwne, poczuła ostry nacisk swoich paznokci na skórę. Najwidoczniej w snach można czuć ból. Wzruszyła ramionami i ruszyła znajomą trasą w dół do Doktora… i Autonów.

Korytarze były ciche. Jej buty delikatnie piszczały co jakiś czas w spotkaniu z linoleum. Serce obijało się jej o żebra. Prawie zapomniała ekscytacji towarzyszącej przygodzie. W świecie Pete’a spędzała większość dni pracując nad powróceniem do Doktora, podczas gdy to samo w sobie było przygodą, nie umywało się do przypływu adrenaliny przy uciekaniu u jego boku. Wiedza, że znów to poczuje, nawet w stanie snu, była wystarczająca, by jej serce przyspieszyło.

Zaczęła lekko biec korytarzami piwnicy. Zatrzymała się, mijając biuro Wilsona. Biedny Wilson. Był już martwy i nawet teraz wiedziała, że nie może go uratować. Ale zawsze był dla niej miły i mogła tylko żałować, że nigdy nie mogła się pożegnać. Potrząsnęła głową, musiała się ruszyć. Nie wiedziała, jak długo potrwa ten sen, ale nie chciała, żeby zmienił się w koszmar. Przypomniałą sobie, że Wilson nie żył już od lat, uratowanie go tutaj go nie przywróci. Rose odwróciła, się, mentalnie machając na pożegnanie, którego nigdy mu nie dała i przepraszając za jego los.

Powoli, przecisnęła się pomiędzy starymi pudłami pełnymi ubrań, przechodząc z dala od poubieranych manekinów. Nawet jeśli udało się jej zmierzyć z Autonami względnie prosto, manekiny nadal powodowały dreszcze na jej kręgosłupie. Ludzkie ciała bez twarzy, bez emocji, przerażały ją. Ostrożnie zanurkowała ponad wyciągniętym w jej kierunku ramieniem, mając nadzieję, że Autonu nie zdecydują złapać się jej we śnie. Wtedy, bez ostrzeżenie, drzwi za nią zatrzasnęły się a ona wydała z siebie cichy krzyk.

No tak, zapomniała o tym.

Rose dyszała, trzymając się za klatkę piersiową, gdy jej serce groziło wypadnięciem.

– Halo? – Może mogłaby go spotkać, zanim manekiny ją dorwą. Wolałaby nie czuć ich zimnych, plastikowych rąk, chwytających jej po raz kolejny. Szczególnie odkąd ten sen coraz bardziej zaczął przypominać koszmary, które miała jako dziecko, o zabawkach budzących się by ją zabić.

Wzruszyła ramionami. Nadal nie była w stanie obejrzeć „Toy Story” mimo najlepszych starań Doktora.

Za nią rozległ się jakiś dźwięk. Obróciła się by zobaczyć przewrócone pudełko. Manekin, pod ramieniem którego przechodziła, teraz patrzył w jej stronę. Jego pusta twarz i wyrzeźbione oczy patrzyły się prosto na nią. Ugh, to było niepokojące.

– Doktorze? – Miała nadzieję, że zjawi się tu, żeby ją z tego wyciągnąć. Szuranie plastikowych stóp zaczęło się zbliżać, podczas gdy ona pełzła pod ścianą.

Kształt zmaterializował się przed nią. Zdecydowanie męski i wysoki. Odetchnęła z ulgą. Tutaj był. Będzie mogła znów go zobaczyć, jej niebieskookiego Doktora. Rose uśmiechnęła się i ruszyła w jego kierunku – Tutaj jesteś… – postać sięgnęła w jej stronę i biel wyłoniła się w niewielkiej ilości światła, która wpadała do ciemnego korytarza. Plastik. Zdecydowanie nie skóra, na którą liczyła. 

Rose wycofała się pod ścianę, upuszczając plastikową torbę, którą ściskała, z zamiarem uniesienia pięści – Dobra, cofnij się! – mimo strachu wiedziała, że musi się bronić. Torchwood, a przynajmniej Torchwood Pete’a, było zatwardziałe w swojej wierze, że strach powinien być wykorzystywany do samoobrony, czy była to ucieczka, czy walka. Niestety, z otaczającymi ją manekinami nie mogła zrobić tej pierwszej rzeczy, na szczęście tego drugiego nauczyła się od ojca. Szybko uderzyła Autona zbliżającego się do niej, mocno zaciśnięta pięść strąciła jego głowę, zmuszając go do cofnięcia się w stos pudeł. Mogła zauważyć więcej manekinów przesuwających się, gdy ożywały, kolejny zbliżał się by ją zaatakować. Uchyliła się i kopnęła go prosto w brzuch, po czym odwróciła się by zmierzyć się z kolejnym. Potrzebowała miejsca. A oni byli za blisko. Jej serce biło jak szalone, obijając się o żebra. Ah, pojawiło się uderzenie adrenaliny. I gdy już przygotowywała się, by uderzyć kolejnego manekina, ręka złapała jej zaciśniętą pięść. Odwróciła się i czas stanął w miejscu.

Niebieskie oczy. Skóra.

– Uciekaj! – Doktor szarpnął za jej pięść i pociągnął ją korytarzem do windy. Autony goniły ich, próbując zaczepić się o ich ubrania. Ale Rose miała doświadczenie w Uciekaniu. Rozluźniła dłoń i mocno złapała tę jego, czując, jak idealnie pasuje do jej. Wpadli do windy, a on wskazał sonikiem na przyciski, zamykając drzwi na amen. No prawie. Pojedyncze ramię utknęło pomiędzy drzwiami, drapiąc po nich i sięgając w ich kierunku. Doktor puścił ją i oderwał ramię, całkowicie zamykając drzwi.

Rose wzięła głęboki wdech i obróciła się do niego. Jej Doktor. Patrzył na nią z ciekawością wypisaną na twarzy. Oh. Nie zna mnie. Przynajmniej nie w tym śnie. Urwałaś mu głowę! – powiedział po chwili. Chwila moment. Nie to powiedział ostatnim razem. Szczerze mówiąc ona też ostatnim razem nie walczyła z Autonami. Znacząco spojrzała na ramię, które nadal trzymał w ręce.

– Ty oderwałeś mu ramię – zaśmiał się. Luźny śmiech, który pamiętała. I jeśli to nie wypełniło jej ciepłem, to jego mały uśmiech definitywnie to zrobił. Nawet po takim czasie to wciąż był jej Doktor, jej pierwszy Doktor. Rose uśmiechnęła się – Więc czym oni są? Bo zdecydowanie nie ludźmi – skinęła głową w kierunku ramienia. Może mogła zmienić scenariusz, tęskniła za nim, wyjaśniającym jej rzeczy.

– To plastik. Nazywają się Autony, tym też są – stuknął w ramię, po czym rzucił je w jej stronę – Są kontrolowane przez urządzenie przekaźnikowe na dachu, co byłoby problemem, gdyby nie to, że mam to! – Z kurtki wyciągnął małą bombę. Rose zamrugała. Definitywnie nie zrobił tego w windzie ostatnim razem. Huh, wygląda na to, że może zmieniać sen.

Doktor po raz kolejny wyciągnął swój śrubokręt, by zatrzymać windę.

– A co to jest? – poczuła się w obowiązku zapytać. Może tym razem przynajmniej wcześniej zaliczyć podstawy. Uśmiechnął się i wypchnął ją przez drzwi.

– To jest mój śrubokręt! – Trzymał o dumnie w jednej ręce, w drugiej nadal ściskając bombę.

– Śrubokręt? Serio? – starała się nie wyglądać jakby była pod wrażeniem, ale uśmiech zaczynał czaić się na jej twarzy.

– Oi! Nie śmiej się, jest soniczny! Sonik! – wyglądał na oburzonego i przypomniała sobie o jego dąsach, które wyrobi w kolejnym ciele. Rose uśmiechnęła się na to wspomnienie i potrząsnęła głową

– Tak, jestem pewna, że tak – wymamrotała

– Co to było?

– Nic! – Wystawiła lekko język pomiędzy zębami i pochyliła głowę. Wyglądał młodo. Co jest dziwną rzeczą do powiedzenia o wielowiekowym obcym. Ale jego oczy wyglądały na świeżo skażone bólem. Nigdy tego nie powiedział, ale mogła odgadnąć. Spotkała go zaraz po wojnie, po tym jak ją zakończył i stał się ostatnim Time Lordem. Ostatnim ze swojego rodzaju – Co planujesz z tym zrobić?

Spojrzał w dół na bombę, ze zmarszczonymi brwiami. Później jego głowa podskoczyła do góry, znajomy, maniakalny uśmiech rozszedł się po jego twarzy

– Zamierzam wyjść tam do góry i ich wysadzić, mogę też zginąć w trakcie, ale nie martw się o mnie. Idź do domu. No idź. Zrób sobie tosty z fasolą. Nie mów o tym nikomu, bo jeśli to zrobisz, możesz sprowadzić na nich śmierć. Ale założę się, że sobie poradzisz – Wskazał na jej pięści. Zarumieniła się, nigdy tak naprawdę nie walczyła, gdy była z nim, ale cieszyła się, że zdawał się to doceniać. Nadal rumieniąc się, omal nie przegapiła dźwięku zamykających się drzwi.

– Poczekaj! – drzwi zatrzymały się. Doktor wystawił głowę, jego brwi były uniesione – Ja… – Nie wiedziała co powiedzieć. Nagle przestraszyła się, że jeśli pozwoli mu odejść, sen się skończy – nazywam się Rose. Rose Tyler – uśmiechnął się i Boże, jeśli to nie było warte zakończenia tego snu…

– Jestem Doktor! Miło mi cię poznać Rose! A teraz… – podniósł bombę i pomachał nią – uciekaj jakby cię diabli gonili – i z tymi słowami drzwi zamknęły się, a Doktor zniknął. Przez sekundę Rose czekała na przenikliwy dźwięk swojego alarmu. Jej mama potrząsnęłaby nią, by ją obudzić, a ona skończyłaby śnić na jawie, pijąc herbatę, podczas gdy Pete wychodziłby do pracy, a Tony popłakiwał w kącie. Ale im dłużej czekała, tym mniej prawdopodobne wydawało jej się, że się obudzi. Może jeśli bomba wybuchnie, to ją obudzi?

Bomba!

Rose westchnęła i rzuciła się przez ulicę, gdy szklane okna budynku posypały się w pył. Fala uderzeniowa zrzuciła ją z nóg i poczuła ból, gdy chodnik ścierał jej skórę na ramionach i dłoniach. Okej, ból jest strasznie irytujący. Był prawie jakby… nie, to musiał być sen. Krzyki wyrwały ją z zamyślenia i obróciła się na pokiereszowanych dłoniach, by zobaczyć płonące ruiny Henrik’s. Jak on to przetrwał? Nigdy tak naprawdę się nad tym nie zastanawiała, to był Doktor, a on robił niesamowite rzeczy. Ale powiedział, że może umrzeć. I przez sekundę zastanawiała się, czy chciał. Jakby nie patrzeć popełnił, jak mu się wydawało, podwójne ludobójstwo. Wzdrygnęła się na wspomnienie Daleków. Nie, doktor nie zostawiłby wszechświata, nawet ze wszystkimi smutkami, które go trawiły. To dlatego powinna być z nim, by przypomnieć o całym dobru, jakie czyni, by pomóc mu dźwigać jego ciężar.

Rose uśmiechnęła się smutno. Jej oczy prześliedziły ogień otaczający Henrick’s. Może tym razem udałoby jej się znaleźć go od razu, a sen wciągnąłby ją w wszechświat bez konieczności proszenia. Dzwonek zadźwięczał w jej kieszeni. Jej komórka. Kto dzwonił na jej telefon? Bez sprawdzania odebrała

– Halo?

– Rose? Och, dzięki Bogu odebrałaś. Jest w wiadomościach! Co się stało kochanie, gdzie jesteś? – to była jej mama. Jej głos trząsł się ze zdenerwowania i brzmiała na przerażoną. Zupełnie jak poprzednim razem. Poza tym, że była w połowie drogi do domu, gdy mama zadzwoniła.

– Mamo, nic mi nie jest! Już wyszłam, gdy eksplodowało – mogła usłyszeć westchnienie ulgi Jackie – Um, sprawdzę, czy ktoś potrzebuje pomocy, okej? Zadzwonię później – Rose zamknęła telefon, pomimo głośnych protestów matki. Cóż, czas zobaczyć czy Doktor jest gdzieś blisko. Porwała zapomniane ramię i ruszyła ścieżką wzdłuż alei.

Miała szczęście. Nawet nie pięć stóp dalej stała TARDIS w swojej pięknej, niebieskiej glorii. Rose uśmiechnęła się. Musiała to przeoczyć w swoim szaleńczym biegu do domu.

– Rose Tyler, myślałem, że kazałem Ci uciekać do domu? – był za nią. Pochylając się o ścianę zaułka, odziane w skórę ramiona skrzyżował na piersi, a na jego twarzy błąkał się niewielki uśmiech. Rose skierowała na niego twarz, machając do niego lekko

– Cóż, szłam do domu, kiedy zobaczyłam to – wskazała na TARDIS plastikowym ramieniem – Dlaczego jest tu Policyjna budka? Mam na myśli to, że mamy dwudziesty pierwszy wiek

– To mój statek – kiwnął głową i przeszedł obok niej

– Statek? – Zdecydowała się grać, podążając za nimi, gdy otwierał TARDIS. Nie powiedział nic, zamiast tego poprowadził ją do środka. Rose po raz kolejny uderzyło to, jak piękna TARDIS naprawdę była. Poczuła ukłucie poczucia winy na jej początkowy gniew, gdy okazało się, że ich dziewczynka była telepatką. Pocieszający szum wypełnił jej głowę, jakby jej przeprosiny zostały przyjęte.

Chwila moment.

Rose zmroziło. I wtedy, w jednej chwili Rose zrozumiała. To nie był sen. Czy był?

Ale TARDIS odpowiedziała na jej myśli, a ona poczuła, że było to zdecydowanie zbyt prawdziwe, by było wytworem jej wyobraźni. Ale to by znaczyło… Nie mogła…

Poczuła szum TARDIS, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. Najwidoczniej mogła. Najwidoczniej to zrobiła. A Doktor wgapiał się w nią. Poczuła jak jej żołądek zawiązał się w węzeł – Jest ugh… jest większy w środku – pokiwał głową, niewielki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy przekręcał przełączniki, które - była prawie pewna, nie robiły nic – Jest kosmiczny.

– Owszem

– Jesteś kosmitą? – wyjąkała. Mogła zobaczyć zmartwienie na jego twarzy, zanim odpowiedział. Nigdy wcześniej tego nie zauważyła, zbyt zajęta dziwnością jego i statku. Ale teraz, gdy na niego patrzyła, prawdziwego jego, Doktora z krwi i kości, który nie był snem. O Boże. Widziała to.

– Tak – zrobił pauzę – Czy to w porządku? – Rose zakrztusiła się, jakby potrzebował jej pozwolenia.

– Tak, w porządku – uśmiechnęła się, chcąc wymazać część jego zmartwień i część jej własnego nawarstwiającego się niepokoju. Zobaczyła, jak jego twarz rozluźnia się, a jego ramiona opadły nieco z ich spiętej pozycji. Odwrócił się szybko, jakby poczuł się zawstydzony.

– Nazywa się TARDIS. Czas i relatywne wymiary w kosmosie.* – Pobawił się kontrolkami, podczas gdy Rose powoli wspięła się po schodach i ułożyła dłoń na wirniku.

– Jest piękna – rozejrzała się po pomieszczeniu, na barwiony na zielono koralowiec – trochę grungy, ale piękna – jej dłoń opierająca się o wirnik zagrzała się, gdy to mówiła. Pomruk aprobaty wyrwał się z TARDIS. Zaśmiała się miękko. Ale wtedy następna fala niepokoju przepłynęła przez nią, obraz żniwiarzy wypełnił jej głowę. Dlaczego tu była? Co jeśli-

TARDIS wysłała przez nią falę komfortu, popychając ją do kontynuowania rozmowy. Słusznie - rozmowa, powinna z nim rozmawiać. To tylko mężczyzna, o którym myślała, że już nigdy go nie zobaczy. Mężczyzna, który tak naprawdę był kosmitą, w którym była niesamowicie zakochana. Dobra, w porządku W takim razie czym zajmują się kosmici? Wysadzaniem dziewczynom miejsc pracy? – zerknęła na niego nerwowo, starając się utrzymać zadziorny wyraz twarzy.

Doktor spojrzał na jej dłoń, nadal spoczywająca na wirniku

– Nie, obawiam się, że to tylko ja – wskazał brodą jej rękę – Jestem zaskoczony, wydaje się cię lubić – Rose uśmiechnęła się, zanim przypomniała sobie. Jeśli faktycznie było tak jak myśli, jeśli faktycznie nie spała, powinna brzmieć na zdezorientowaną. Nie mogła zachowywać się, jakby już znała TARDIS. Mogłaby wszystko zepsuć. Statek smutno zamruczał w potwierdzeniu, a Rose zmusiła się do odsunięcia.

– Jak to „lubi mnie”?

– Cóż… jest – wzruszył ramionami – Jest telepatką. Żyje – Rose nie mogła powiedzieć tego samego, co ostatnim razem. Nie mogła tak obrazić ich dziewczynki, przeszukała więc swój mózg w poszukiwaniu odpowiedniej odpowiedzi.

– Żywa? – Rose rozejrzała się po statku – Czekaj, jest telepatyczna? Czy to znaczy, że może odczytać moje myśli? – wypytywanie o TARDIS wydawało się dobrym pomysłem. Nie atakując, po prostu z zaciekawieniem. TARDIS zaszumiała w jej głowie, pod wrażeniem jej racjonalnego myślenia. W zamian wysłała jej zirytowane wzruszenie ramion, nadal próbując zorientować się co się dzieje. Nie potrzebowała TARDIS śmiejącej się z niej, podczas gdy była wystarczająco zdezorientowana.

– Tak, ale nie wtrąca się, przysięgam – patrzył pomiędzy nią, a drzwiami. Bał się, że ucieknie. Czy zawsze był taki? TARDIS zaszumiała. Nawet gdy pierwszy raz go spotkała? W sensie, za pierwszym, pierwszym razem? Oh, to będzie dezorientujące.

Ok, to coś nowego – Rose potrząsnęła głową i przełknęła ślinę. Naprawdę było to coś nowego Dobra, więc co to jest? – pomachała plastikowym rozumieniem, a jego palce zadrżały. Dziwne.

A, to! – Doktor sięgnął po ramię, wyciągając swój śrubokręt – To pomoże nam znaleźć źródło. Nie tak dobre jak głowa, ale da radę – Rose zbladła

– Nam? – Czy naprawdę chciał, żeby do niego dołączyła? Już?

– Tak, jeśli chcesz? – Odwrócił się do niej plecami. Zawsze, miała ochotę odpowiedzieć. Ale jeszcze do tego nie dotarli. Najwidoczniej to było ich pierwsze spotkanie, a przynajmniej pierwsze spotkanie znów. I jeśli to nie było coś, o co musiała się martwić… TARDIS starała się ją pocieszyć, a przynajmniej tak brzmiał spokojny szum, ale nadal. Podczas gdy Doktor bawił się pokrętłami, ona spojrzała na wirnik. Dlaczego nie możesz powiedzieć mi po prostu, o co chodzi. Statek mruknął. Później? TARDIS zgodziła się. Wyglądało na to, że im szybciej ta przygoda się skończy, tym szybciej pozna odpowiedzi. 

– Bardzo chętnie. Muszę tylko wiedzieć, co się dzieje – wzruszyła ramionami, po czym skrzyżowała je na piersi. Patrząc na jego plecy, Rose starała się przypomnieć sobie co się właśnie działo. To było całkiem łatwe, przecież, jakby nie patrzeć, to teraz go poznała. Byłaby w stanie recytować jego kwestie, jeśli byłoby to konieczne. Oczywiście, teraz się zmieniły, mówił inne rzeczy, ale to prawdopodobnie była jej wina.

– Autony. Żywy plastik. Są obcymi, oczywiście, próbującymi najechać – Ustawił końcówkę sonica przy ramieniu, Wysoki, wirujący dźwięk dotarł do uszu Rose i wysłał dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Pomimo największych starań ludzkiego Doktora, nigdy nie był w stanie go odtworzyć. Ale teraz dźwięk ten sprawił, że jej wnętrzności skręciły się. TARDIS jej nie odpowiedziała, ale mogła zgadywać. W jakiś sposób została przeniesiona w czasie i teraz… cóż, nie wiedziała co teraz. Doktor z podekscytowanie odwrócił się w kierunku ramienia, teraz pełnego kabli. Jak szybko on to zrobił? – Cóż, nie jest to głowa, ale sygnał nadal tam jest. Trzymaj się! – przełączył dźwignię od dematerializacji, czym wysłał Rose na podłogę, zanim zorientowała się, co zrobił. Kiedy oparła się o kratę, poczuła lądowanie TARDIS i zobaczyła Doktora gnającego do drzwi – Cóż, jesteśmy blisko. To się właśnie dzieje, gdy używasz ramienia – rzucił na wpół stopiony plastik w jej kierunku. Drzwi otworzyły się, a on wybiegł na zewnątrz, zostawiając ją w ciemnej sterowni.

Rose westchnęła i spojrzała na jasną kolumnę w centrum – Jak skończymy, to powiesz mi, o co chodzi? Dlaczego jestem z powrotem w 2005, jak się okazuje? – Statek delikatnie zaszumiał i mentalnie szturchnął ją do wyjścia przez nadal otwarte drzwi. Rose sapnęła, zdmuchując włosy z oczu i wskazała palcem na panel kontrolny – Okay, ale obiecaj. Musisz wytłumaczyć mi co się od cholery dzieje – z tymi słowami zacisnęła pięści i wypadła ze statku.

Doktor chodził w kółko, mamrocząc coś do siebie.

– Doktorze! – Rose rzuciła się w jego stronę – Co się dzieje?

– Och, trochę Ci zeszło, czyż nie? – Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale jego dłoń zacisnęła się na jej – Nieważne, ramię namierzyło sygnał w okolicy. Jesteśmy tak blisko – Poruszył ręką i ponownie zaczął się rozglądać.

Rose otrząsnęła się, próbując przypomnieć sobie, co powiedziała ostatnim razem – Przenieśliśmy się. Jak to zrobiliśmy?

– Znika tam i pojawia się tutaj. Nie zrozumiałabyś – podszedł do poręczy i wyjrzał ponad krawędź. Rose przewróciła oczami, oczywiście, już wtedy obrażał jej inteligencję. Niegrzeczny i nie-rudy. Dokuczał jej. Ale tym razem wiedziała o tym.

– Sprawdź mnie – pociągnęła go za ramię, unosząc brwi.

– Wojownicza jesteś, co? – uśmiechnął się do niej. Po raz kolejny Rose poczuła, żę jej twarz płonie, słysząc ten komplement – Wracając, musimy znaleźć nadajnik. Wielka, ogromna rzecz ukryta na widoku.

– Na widoku mówisz? – zajrzała mu przez ramię, obserwując London Eye – Jak duży?

– Oh, ogromny! Musi nadawać w całym Londynie! – znowu patrzył w złą stronę. Przyciągnęła go za ramię i wskazała – Co?

Rose spojrzała w górę i westchnęła – London Eye, Doktorze.

– Oh! – odwrócił się do niej – Fantastycznie! – złapał ją za rękę i pociągnął za sobą przez most Westminsterski.

–Więc, jeśli jesteś obcym, dlaczego brzmisz, jakbyś był z Północy? – uwielbiała tę część. Jego oburzenie i protesty, że ludzie kopiują Time Lordów. Ludzki on robił to samo, nawet ze swoim jednym sercem narzekał na to, jak trudni i nieefektywni są ludzie.

– Wiele planet ma północ!

– A Doktor? To tytuł. Jak naprawdę masz na imię? – Wiedziała oczywiście, że to jedno i drugie. Po Krop Tor opowiedział jej o Time Lordach i Gallifreyanach. O tym, jak wybrał sobie imię, a właściwie jak nadali mu je pierwsi ludzcy towarzysze. Ludzki on opowiedział jej o Ianie i Barbarze oraz swoich przygodach z nimi i... i Susan. Ale mimo to musiała zachowywać się jak niewinny człowiek, przynajmniej do czasu, aż rozgryzie, co się dzieje.

– To moje imię. Tylko “Doktor” – Odwrócił głowę, spojrzał na nią i uśmiechnął się – Wy, ludzie, i wasze pytania. Pomyśl o tym, plastik na całym świecie, każda sztuczna rzecz, która czeka, żeby ożyć. Manekiny wystawowe, telefony, przewody, kable…

– Implanty piersi – Rose nie mogła powstrzymać się od małego żartu. Na szczęście nie przeszkadzało mu to i kontynuował.

– …a ty jesteś tu i pytasz o moje imię – Potrząsnął głową – Cóż, masz jeszcze jakieś pytania? Rose uśmiechnęła się
– Tylko jedno, jak zamierzasz zatrzymać manekiny sklepowe? – Wyciągnął ze swojej kurtki fiolkę z niebieskim płynem i potrząsnął nią przed nią
– Antyplastik.

– No tak, antyplastik, oczywiście. Co ja sobie myślałam? – Doktor zaśmiał się, gdy gestykulowała w sarkastycznej zgodzie.

– Mimo to znaleźliśmy nadajnik. Świadomość musi być gdzieś pod spodem – Rozejrzał się

wokół, podchodząc do parapetu i spoglądając na właz.

– A może tam? – Wskazała. Doktor obejrzał się i uśmiechnął
– Brzmi dobrze jak dla mnie – Wyciągnął rękę i gdy ją chwyciła, poprowadził ją do tuneli.

Właz był tak samo zły, jak pamiętała. Drabina była częściowo zardzewiała, a jej nadal poharatane dłonie pulsowały przy każdym kroku w dół. Zapach był okropny. Oprócz normalnego zapachu ścieków wyczuwalny był zapach ciepłego plastiku. Palił ją w nozdrzach i czuła nacisk napierający na jej głowę, gdy poruszali się w kierunku Nestene. Doktor pociągnął ją za sobą, prowadząc do ciepłego pomieszczenia. Zapach tylko się pogorszył, gdy oboje zauważyli wirującą masę, którą była Świadomość. Rose rozejrzała się, na szczęście Mickiego tu nie było, najwyraźniej nie złapano go podczas czekania, aż porozmawia z Clive'em. Odetchnęła z ulgą, o jedno zmartwienie mniej.

Doktor zatrzymał się – Świadomość Nestene. To znajduje się w kadzi. Żywe plastikowe stworzenie – Odwrócił się do niej, kładąc ręce na jej ramionach. – Poczekaj tutaj, muszę dać temu szansę.

– Z antyplastikiem wciąż w kieszeni? – Może tym razem uda jej się pomóc ocalić Nestene. O jedno morderstwo mniej w świadomości Doktora – Wezmę to. Jeśli zaatakuje, mogę go po prostu rzucić”

Doktor spojrzał za siebie na kadź, a potem z powrotem na Rose – To niebezpieczne, wiesz? To, co robię. Jesteś pewna, że dasz sobie radę?

Rose udawała, że ​​myśli. Stawiła czoła Dalekom, Cybermenom, a nawet samemu diabłu. Chociaż jeszcze o tym nie wiedział, była gotowa zrobić wszystko, aby go chronić, a nawet żyć jego rodzajem życia. Ich rodzajem życia – Tak, całkiem nieźle sobie poradziłam w Henrik’s. Fiolka nie powinna być zbyt trudna – Posłała mu swój charakterystyczny uśmiech i wyjęła fiolkę z jego dłoni – Teraz idź

– Rose Tyler… – Przyglądał się jej przez chwilę, po czym odwrócił się do kadzi i zeskoczył w dół – Staram się o audiencję ze Świadomością Nestene na mocy pokojowego kontraktu zgodnie z konwencją 15 Proklamacji Cienia.

Kadź zabulgotała i Rose mogła usłyszeć tłumaczenie TARDIS. Nadal była schwytana, ale tym razem pozwoliła Rose usłyszeć, co zostało powiedziane. Wiedza o reakcji Nestene na TARDIS sprawiła, że ​​Rose poczuła ucisk w żołądku. Miejmy nadzieję, że brak broni u Doktora wystarczy, aby mu zaufa.

Możesz mówić… Głos brzmiał nisko, z lekkim drżeniem na końcu słów, prawie jakby piszczał pomimo barytonu. Rose zadrżała, słysząc ten ton. Nie brzmiało to pokojowo.

– Dziękuję. Czy mógłbym dostać pozwolenie na podejście? – Ciało Doktora pochyliło się do przodu, jakby chciał zrobić krok, nie poruszając nogami.

Możesz…

– Czy zwracam się do Świadomości?

Zwracasz...

– Dziękuję. Jeśli mogę zauważyć, przeniknęłaś do tej cywilizacji za pomocą technologii warp shunt. Czy mogę więc z całym szacunkiem zasugerować, abyś się wyniosła? – Rose zachichotała. Zapomniała, jaki „dyplomatyczny” był Doktor. Nawet w tym ciele nigdy nie bał się zbesztać innych gatunków. A sama gra słów była całkiem niezła.**

Dlaczego miałabymy to zrobić? Co daje Ci prawo? Po prostu przyszliśmy żyć wolni... i mamy do tego prawo! Kadź bulgotała od jego słów. Z cienia wyłoniło się dwóch Autonów i sięgnęło po Doktora. Rose pochyliła się, mając nadzieję, że nie będzie musiała używać fiolki, którą przyciskała do piersi.

– Och, nawet nie zaczynaj. To inwazja, jasna i prosta. Nie mów mi o prawach konstytucyjnych – Kadź zabulgotała w proteście – Teraz ja mówię! Ta planeta dopiero raczkuje. Ci głupi, mali ludzie dopiero co nauczyli się chodzić, ale stać ich na znacznie więcej. Proszę cię w ich imieniu. Proszę, po prostu odejdźcie – Autony chwyciły Doktora, zanim Rose zdążyła krzyknąć – Nic nie mam! Przyszedłem tylko porozmawiać. Aby zaoferować ci nowy dom, dom, do którego nie będziesz najeżdżał, obiecuję!

Nestene burknęła i znieruchomiała. Drzwi się rozsunęły i TARDIS stała tam, ukazując się w pomieszczeniu. Statek zahuczał w umyśle Rose przepraszająco. Rose chwyciła fiolkę, w takim razie nie będzie ratowania Nestene. Znów poczuła ten ucisk na głowie. Wrócił miedziany posmak.

Świadomość wyrosła ze swojej kadzi, wściekła i czerwona. Time Lord! Zabiliście naszą planetę! Przyszedłeś nas zabić! To zagłuszyło protesty Doktora. Rose złapała się za głowę, gdy ucisk stał się bolesny.

– To nie była moja wina. Nie mogłem ocalić twojego świata! Nie mogłem ocalić żadnego z nich! – Pociągnął za trzymające go ramiona – Rose! Nestene zidentyfikowała TARDIS jako wyższą technologię. Jest przerażona. Wchodzi w końcową fazę. Rozpoczyna się inwazja! – Pociągnął ostro za jednego z trzymających go Autonów, wyrywając mu ramię.

Rose wstała. Spojrzała na fiolkę, a potem na Nestene, która po prostu się bała, ale Rose nie mogła nic zrobić, żeby ją uspokoić. Zamknęła oczy i zanurzyła się w komfortowym szumie TARDIS, który napierał przeciwko naciskowi w jej głowie – Przepraszam – Wrzuciła fiolkę do kadzi i odwróciła się, gdy Nestene krzyknęła, po czym wybuchła jasnym światłem. Rose zeskoczyła w stronę TARDIS, podczas gdy Doktor się uwolnił. Złapał ją i rzucił się z nią na statek, gdy ściany wokół nich zaczęły się rozpadać. Doktor podbiegł do konsoli i nacisnął dźwignię. Na szczęście Rose była na tyle szybka, że ​​chwyciła koralową podporę, zanim upadła na podłogę. Jej ból głowy zaczął się uspokajać, a jego miejsce zajął zmartwiony szum TARDIS. Wszystko w porządku, jest dobrze... TARDIS delikatnie zniknęła z jej umysłu i zamieniła się w delikatny szum otaczający powietrze.

– Rose Tyler… byłaś fantastyczna! – Doktor oparł się o konsolę i patrzył na nią swoimi błyszczącymi, niebieskimi oczami.

Rose spojrzała na niego, a na jej twarzy pojawił się uśmiech – Gdyby nie ja, byłbyś martwy
– Tak, byłym – Spojrzał w dół, przebierając nogami, gdy wchodziła po schodach.

– Przykro mi

– Co? – Spojrzał na nią ze zdziwieniem na twarzy.

– Nie mogliśmy jej uratować. Przykro mi z tego powodu – Wyciągnęła rękę i położyła mu dłoń na ramieniu, delikatnie je ściskając.

– W porządku, próbowaliśmy – Położył swoją dłoń na jej dłoni. Patrzyli na siebie, nie poruszając się. Rose uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła pół kroku do przodu. Kiedy to zrobiła, Doktor otrząsnął się i wyszedł poza jej zasięg – Więc, Rose Tyler, dokąd?

– Oh, ymmm… Do domu? – musiała zobaczyć się z mamą. Jackie nie miała pojęcia gdzie się podziedziewała, tak samo Mickey. Oh, MIckey, nie chciała go widzieć, nie takiego, jakim był w 2005. Stał się kimś znacznie więcej, niż wtedy, gdy był z nią, a wspomnienie o ich relacji i o tym jaka okropna była dla ich obojga sprawiła, że stanęła jak wryta. Poczucie winy powróciło i osadziło się w jej klatce piersiowej, zaciskając się wokół serca. Tym razem musiała zakończyć to, co było pomiędzy nimi wcześniej. Żadnego przywiązywania go do siebie, w razie, gdyby Doktor miał ją zostawić. W szczególności, jeśli miała dostać szansę, żeby naprawdę zmienić wszystko na lepsze. TARDIS zaszumiała w zgodzie – Powell Estates. Myślisz, że jesteś w stanie nas tam zabrać? – dokuczyła mu, znów na niego patrząc, spychając myśli o Mickim na dalszy plan.

– Tak, tak. Dom, uroczo – Wpisał współrzędne i złapał za dźwignię, ciągnąc ją w dół, nieco agresywnie. Rose mogła poczuć podirytowanie TARDIS na jej Time Lorda i pocieszająco ułożyła dłoń na jednej z kolumn, podczas gdy lądowali.

Rose otworzyła drzwi i zagapiła się na znajomą ulicę. Miała wrażenie, że minęła wieczność, odkąd ostatni raz była w domu, w świecie Pete’a prawie natychmiast przeprowadzili się do prawdziwej willi. Puste korytarze tylko sprawiły, że zatęskniła za mieszkaniem z mamą, tylko one dwie, praktycznie żyjące na sobie. Kochała Pete’a, był jej tatą, nawet jeśli był alternatywną wersją. Ale nic nie mogło zastąpić życia przez dziewiętnaście lat tylko z mamą.

– Dziękuję – poklepała TARDIS, w odpowiedzi poczuła ciepły nacisk na swoim umyśle. Odwróciła się do Time Lorda, nadal w sterowni.

– Rose! – obróciła się. Mickey stał tam, razem z jej mamą – Tu jesteś! – podbiegł, by ją przytulić. Rose prawie go odepchnęła, patrząc na Doktora, który najwyraźniej słuchał.

– Mickey, Mamo! Ja…

– Widziałaś!? – jej mama sięgnęła, aby wyrwać ją do uścisku z rąk Mickiego – Mieliśmy iść do Henrik’s żeby Cię znaleźć, kiedy banda manekinów wystawowych zaczęła gonić nas wzdłuż ulicy. A później tak po prostu przestały! Banda studentów, mówię ci! Założę się, że to oni wysadzili sklep! Prawdziwe pasożyty! – Jackie przyciągnęła Rose bliżej – Oh, tak się martwiłam

– Łoooł! Co to? – Mickey obiegł TARDIS – Jest większe w środku! – zajrzał przez drzwi, przy okazji zauważając Doktora – Kim jesteś, koleś?

– Oi, wyłaź z mojej TARDIS!

– To mój przyjaciel. On, uh, odprowadził mnie do domu – Rose wyrwała się z matczynego uścisku i złapała ją za ramiona – Mamo, muszę pomówić z Mickim, dobrze? Może wejdziesz do środka?

– Jesteś pewna, skarbie? I kim jest ten twój przyjaciel, co? Wygląda trochę stato – Jackie wymamrotała, zerkając przez ramię na obu mężczyzn. Doktor zaprotestował lekko, podczas gdy Mickey prychnął w swoje ramię.

– Mamo, wszystko w porządku. Możliwe, że wybiorę się na wycieczkę i muszę porozmawiać z Mickim, dobrze? – Jackie spojrzała na nią, a w jej oczach widać było wściekłość, gdy opiekuńczo trzymała Rose w miejscu. Rose patrzyła na nią, zastanawiając się, jak jej dziewiętnastoletnia wersja mogła kiedykolwiek myśleć o swojej matce jako o apodyktycznej. Jackie była wszystkim, co znaczyło być mamą. A Rose zaczęła tęsknić za tą, którą zostawiła w Świecie Pete'a. Miała nadzieję, że ta nie zniknęła tak po prostu. Miała nadzieję, że przeżywała wszystko na nowo i miało to wpływ na oba światy, ponieważ tym razem mogła naprawić wszystko, dla Doktora i jej mamy. Jackie Tyler zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Uścisnęła jej dłonie i popchnęła mamę z powrotem w kierunku mieszkania.

„Wycieczka, jaka wycieczka?” Rose uciszyła mamę. Doktor oficjalnie nie zapytał, jeszcze.

– Poproszę Mickiego, żeby wszystko wyjaśnił, dobrze? Po prostu go wysłuchaj, a ja zadzwonię, dobrze?

– Rose Marion Tyler! – Jackie opierała się próbom Rose, aby ją poruszyć, zatrzymując się nagle i obracając się, by stanąc z nią twarzą w twarz – Jeśli mi nie powiesz…

– Proszę, mamo! – Jackie prychnęła i oparła ręce na biodrach. Potrząsnęła głową i spojrzała na Rose. Naprawdę na nią popatrzyła. Rose mogła mieć tylko nadzieję, że desperacja w jej oczach wystarczyła, żeby ją ruszyć. Nie miała czasu. Doktor mógł w każdej chwili wyrzucić Mickiego i zostawić ją tam.

– Och, ok, rozumiem, jesteś dorosła! Ale martwię się, kochanie, teraz nie masz pracy i mówisz, że chcesz jechać na wycieczkę! Uderzyłeś się w głowę?

– Nie, mamo. Naprawdę wszystko w porządku. Po prostu wejdź do środka  – Rose pchnęła ramię mamy. Jackie z irytacją wyrzuciła ręce w górę i odwróciła się do Rose, surowo machając palcem
– Dobra, dobra, pójdę, tylko bez uciekania – Jackie odwróciła się i odeszła dumnie, mamrocząc skargi pod nosem. Rose westchnęła.
No tak, Mickey. Odwróciła się, idąc w stronę TARDIS, gdzie w połowie drogi spotkała Mickiego, który potknął się oszołomiony, wychodząc z TARDIS. Doktor spojrzał na nią z rozbawionym uśmiechem.

– To jest kosmiczne. Jest kosmitą, prawda?

– Tak, Micks… – Potrząsnęła głową, gdy Mickey chwycił ją w talii – To gdzie się wybierasz? – Zapytała Doktora. Oparł się o drzwi, oceniając Mickiego, wykrzywiając usta, gdy zauważył ramię obejmujące jej talię. Był zazdrosny? TARDIS zanuciła melodię przypominającą chichot. Rose musiała stłumić rumieniec.

– Och, wiesz tu i tam – Poklepał TARDIS – Wiesz, ona nie skacze tylko po Londynie. Może być wszędzie, kosmos i tak dalej. Jeśli, no nie wiem, chciałabyś dołączyć? – Spojrzał na nią, nadzieja lśniła w jego błękitnych głębinach.

– Rose, nie rób tego! On jest obcy! To coś! – Mickey chwycił ją mocniej.

– On nie jest zaproszony – Wzrok Doktora pociemniał, gdy zwrócił się do Mickiego. Wydobył się z niego cichy jęk, gdy Time Lord spojrzał gniewnie, a on zgarbił się nieco. Gdyby tylko Mickey mógł zobaczyć Nadchodzący Sztorm... Po namyśle musiała stwierdzić, że ten Mickey prawdopodobnie po prostu zacząłby uciekać. Jednakże Mickey, którym się stał, prawdopodobnie szanowałby Time Lorda na tyle, by się wycofać, ale jednocześnie zachować wyprostowaną postawę. Och, miała nadzieję, że nadal będzie mógł się nim stać, może nawet szybciej, jeśli go szturchnie.

Kusiło ją, żeby powiedzieć „tak”. Oczywiście, że tak. Ale TARDIS zatrzymała ją. Musiał zapytać dwa razy. Nigdy tego nie robił, sam tak powiedział. I musiała usłyszeć, że nadal jej chce, że nadal podoba mu się nieco odmieniona. Ta, która została wysłana w czasie, aby ocalić jego i siebie,  raz jeszcze – Ja-ech, nie mogę – Spojrzała na Mickiego – Muszę się nim zająć i mamą – Spojrzała w górę. Jego oczy były smutne.

Nie powinny być smutne. Była tutaj. Ten głos, jej głos...

– Dobrze. Do zobaczenia. Rose Tyler – Skinął głową i cofnął się. Drzwi zamknęły się za nim. Pocieszająca fala nadeszła z TARDIS w chwili, gdy zniknęli. Wróci, musiał wrócić. Potrzebowała, żeby wrócił.

– Mickey, jeśli wróci, pójdę z nim – Oderwała Mickiego od nogi i zrobiła krok do przodu – Powiedz mamie, że pojechałam na wycieczkę, że jestem bezpieczna. A także – odwróciła się do niego ze smutkiem – Zrywam z tobą

– Co! Rose, nie możesz… on… zrobił ci pranie mózgu. Ten kosmiczny kretyn on… – Mickey stanął i wyciągnął ku niej rękę.

– Mickey – położyła mu dłoń na ustach – Kocham cię, ale nie w ten sposób. Nie, nie zrobił mi prania mózgu, ale… Nie sądzę, że jest nam razem dobrze. I to nie z jego powodu – Chociaż to on uświadomił jej to za pierwszym razem – Wiesz, dlaczego zacząłem się z tobą spotykać. Jimmy mnie złamał i chciałam po prostu normalności. Ale to nie w porządku wobec ciebie. Jesteś wspaniałym mężczyzną, Mickey Smith, nie czekaj na mnie – Za jej plecami rozległ się głośny pisk TARDIS. Jej włosy powiewały wokół nich, gdy całowała Mickiego w policzek i szepnęła – Do zobaczenia wkrótce.

TARDIS wylądowała z łomotem, a Rose się odwrócił. – Swoją drogą, czy wspominałem, że on także podróżuje w czasie? – Z uśmiechem Rose pobiegła w stronę TARDIS, w stronę swojego domu. Nie oglądała się za siebie.


[Notatka autorki: Jejku, to wyszło dłuższe, niż przypuszczałam. Tak czy siak, dziękuję za wszystkie komentarze i kudosy*** pod pierwszym rozdziałem, mam nadzieję, że nadal będę je dostawać.]

[Notatka tłumaczki: Przetłumaczenie “Oncoming Storm” spędzało mi sen z powiek. Dosłownie nie mogłam spać, zastanawiając się JAK przetłumaczyć to tak, żeby było dobrze, nie mogłam znaleźć informacji o tym, jak załatwiono sprawę w polskiej wersji serialu. Na ten moment pozostanę przy “Nadchodzącym Sztormie” (nazywanie Doktora Nadchodzącą Burzą brzmi zbyt dziwnie), ale jeśli ktoś będzie miał lepszy pomysł, to chętnie skorzystam. Samo tłumaczenie sprawia, że muszę naprawdę się nagimnastykować z polskim słownictwem. Nasz język jest dużo bardziej ubogi pod względem słownictwa od angielskiego (“zasługa naszej zdecydowanie lepiej rozwiniętej gramatyki”, jak twierdzi moja szanowna pani profesor od gramatyki opisowej języka polskiego na studiach). Jeśli zauważycie jakieś błędy, to chętnie się o tym dowiem, nadal nie mam bety, a mam tendencję do niezauważania moich własnych błędów.
Mam nadzieję, że się Wam podoba. Może niedługo ktoś nawet odezwie się w komentarzach i poczuję, że ktoś faktycznie korzysta na tym tłumaczeniu?]




*Time And Relative Dimension In Space
*If I might observe, you infiltrated this civilization by means of warp shunt technology. So, may I suggest, with the greatest respect, that you shunt off? – Nie miałam pojęcia jak sensownie to przetłumaczyć, a wujek google nie był dobrą pomocą.

*** Kudos to odpowiednik gwiazdki na Ao3, gdzie publikowała autorka.


Komentarze

MIĘDZYWYMIAR poleca:

On znowu to robi.

Wstęp

Kij od miotły - DRABBLE