[TNWB] Rozdział 1: Prolog: Zatoka Bad Wolf

 Śniła. Prawdopodobnie. Miała taką nadzieję.

Powietrze było inne. Nie do końca takie jak powinno. Jak nieprzyjemny posmak osiadający na tyle jej gardła. Smak przypalonej miedzi. Coś było nie tak. Mogła poczuć jak ciśnienie wokół niej zmienia się, słońce kręciło się wokół niej w szybkich cyklach, mogła poczuć obrót ziemi pod nią. Mogła poczuć Ziemię obracającą się pod jej stopami. Prawie równocześnie z tym, jak sformułowała tę myśl, poczuła szarpnięcie. Podłoże znów było twarde i zaczęło usuwać się spod niej, gdyż zatonęła w piasku. Dźwięk fal rozproszył biały szum, który dzwonił w jej uszach. Zimny wiatr uderzył w jej nagie dłonie. Dreszcz przeszył jej pierś i wcisnął się głęboko do jej serca.

Wróciła. Znów. Dlaczego to zawsze była ta plaża? Dlaczego przyciągała ją powrotem?

Nadal mogła poczuć jego dłoń w jej. Silny chwyt jego innych palców, zaciśniętych wokół jej, zbyt ludzkich. Puls pojedynczego serca w jego nowej klatce piersiowej. Nowa, nowa, nowa ja. Mieli wieczność. Ale okazała się ona za krótka, a ona czuła fale, wyrywające go z jej uścisku.

Nowy on. Jej nagroda pocieszenia: Doktor ale ale nie-Doktor. Jej wieczność, ale nie jego. Żadna z jego wieczności.Mogła poczuć łzy zbierające się w jej oczach, gdy wpatrywała się w pusty piasek. Nadal kochała go ludzkiego. Kochała wspomnienia, które nadal miał, to że otwarci dzielił się opowieściami o swoich przygodach. Kochała nowe frazy, które rzucał, gdy czymś go zaskoczyła, wyrazy szczęścia i radości, które tak łatwo opuszczały jego usta, bez śladu cienia, który kosmita zawsze miał w sobie. Zgadywała, że to Donnie powinna za to podziękować. Ale tęskniła za starym nim, nienawidziła świadomości, że on nadal jest gdzieś w ich wszechświecie. Nie, już nie ich. Jego. Jego wszechświecie. Nadal był w swoim wszechświecie, prawdopodobnie sam. Widziała kłamstwo, widziała wybór, jakiego za nią dokonał. Wiedziała, że nie wybrała ludzkiego niego. Ale gdy odmówił powiedzenia jej… Miała tę myśl, przez sekundę, że nie chciał jej, dlatego pozwolił ludzkiemu sobie szeptać jej słodkie słówka, które zawsze chciała usłyszeć od niego.

Rose niemal się przeklęła. Nie, nadal kochała ludzkiego niego, został. Nawet, gdy zorientowali się, że nie mogą tu podróżować z TARDIS. Nawet, gdy zauważyli, że umiera. NIe uciekł, jak pewien Time Lord. Nie wymuszał na niej decyzji. Nie kłamał…

Odrzuciła głowę do tyłu. Ten sen do niczego nie prowadził. Jej myśli jedynie wahały się pomiędzy złością i samotnością. Dwoma rzeczami, którym chcą ostrzegała, żeby nigdy nie mieszać. Niemal się zaśmiała, mogła usłyszeć głos jej mamy, „Nie chcesz mieszać tych dwóch, złotko. To prowadzi tylko do znienawidzenia tego, kogo straciłaś, a ja nie wyobrażam sobie nienawidzenia twojego taty”. Jackie Tyler może nie wydawała się zbyt inteligentna, ale była najmądrzejszą życiowo osobą, jaką Rose znała, z Doktorem czy bez. I miała rację, nie mogła nienawidzić żadnego z jej Doktorów. Kochała ich, oboje. Ale kochała ich inaczej i zdecydowanie nienawidziła się za to. Zwłaszcza pod koniec, gdy minął ledwie rok i jaźń ludzkiego Doktora była o sekundy od implozji, mogła jedynie myśleć o Time Lordzie i o tym, czy to tak się czuł, gdy regenerował się przed nią. Czy Donna zrobiła to samo i obie zostały same.

Mogła niemal śmiać się ze swojej głupoty. Nie miała więcej szans. Zmarnowała swojego pierwszego Doktora, pozwalając mu okrążać się w tańcu, który ledwie rozumiała. Drugiego straciła przez wszechświat, gdy w końcu poczuła, że zaczęła nadążać za jego nowym tańcem, a później straciła go dla niego. Jego klona. A gdyby stracenie obu wersji Time Lorda nie było wystarczające, straciła też ludzką wersję dla czasu… i na pewien sposób siebie. Po raz kolejny zbyt przerażonej, by wykorzystać szansę. By kochać go, jak zawsze to robiła. Ale nie zrobiła tego i go straciła. Bała się, bo ostatnim razem, gdy zrobiła coś, by udowodnić, że jest jego na zawsze, obudziła się obok jej Doktora w Ogniu.

TARDIS spojrzała we mnie.

Rose odskoczyła od wody i obróciła się. Nikt nie stał za nią, ale mogła przysiąc…

Ja jestem Bad Wolf, Ja się stworzyłam…

Bad Wolf? To był jej głos, ale odbijał się echem w jej głowie. Niemal jak szum TARDIS. Ale to było dziwne. Ten znajomy miedziany posmak na tyle jej gardła. Łza spłynęła po jej twarzy. Wytarła ją,  ciekawością spoglądając na pojedynczą, mokrą plamkę na palcu. Jasne, była smutna, ale jej złość chybko zatrzymał łzy. Poza tym, nie była nawet pewna, czy można płakać we śnie, nawet tak realistycznym jak ten. 

Chcę byś był bezpieczny, mój Doktorze.

Doktor… Jej Doktor. Kiedy to powiedziała? Nazwała go swoim na głos?

Wtedy nagle i niespodziewanie jej głowa wypełniła się piosenką. Piękną melodią, która przetoczyła się przez jej ciało i skuliła u jej stóp. A gdy rozciągnęła się przed nią, poczuła ten sam nacisk co wcześniej. Powietrze zmieniło się i zobaczyła jej Doktora. Jej pierwszego Doktora, wpatrującego się w nią smutnymi, niebieskimi oczami.

Dlaczego był smutny? Była tu, była tu z nim, chroniąc go i widziała wszystko. Widziała plażę, klona, ją samą spoglądającą przez czas do tej zapomnianej chwili. Zobaczyła co będzie musiała zrobić. I to bolało. Mogła poczuć jak płonie, kiedy przepchnęła swoją jaźń przez jej linię czasu, gdyż rozciągnęła ją przez zablokowany czas i nagięła go do swojej woli.

Ale dlaczego to bolało?

Ta moc cię zabije. Nie, on nie rozumiał. Moc ją uratuje. Dlaczego nie mógł zobaczyć tego co ona widziała. Dlaczego jego oczy były nadal tak smutne? Dlaczego to paliło?

To mnie zabija. Zabijało, powinna była być na plaży, bez niego. Nie, to nie brzmiało odpowiednio. Był jej a ona jego. Powinni być razem.

Myślę, że potrzebujesz Doktora. Poczuła, jak gładzi jej policzek. Czuła chłodny nacisk jego dłoni, nadal perfekcyjnych w każdej formie. Czuła łzy, spływające po twarzy, pozostawiające palące ścieżki na jej skórze. Poczuł jego usta, w końcu przyciskające się do jej, wtedy, przez długi czas nie czuła nic, poza ogniem.


Komentarze

MIĘDZYWYMIAR poleca:

On znowu to robi.

Wstęp

Kij od miotły - DRABBLE