The Last Time
Autorka: Kathryn Hart
Tłumaczka: Thalia
Oryginał Była rześka noc 2 lutego wieczorem na zamarzniętej Tamizie, rok 1814. Powietrze pokrywał szron, ale nikt tego nie zauważał, a jeśli tak, to nie przejmował się tym. Łyżwiarze krążyli wokół siebie jak pszczoły po plastrze miodu, podczas gdy inni stali z boku, jedząc pierniki i popijając gin. Nikt wtedy o tym nie wiedział, ale miał to być ostatni ze słynnych jarmarków zimowych.
Wszyscy wydawali się podekscytowani i zadowoleni, z wyjątkiem jednej osoby. Młoda blondynka stała samotnie z wyrazem oczu, który nadawał jej wygląd znacznie starszej, niż na to wyglądała. Przyciągnęła niebieską skórzaną kurtkę bliżej ciała, próbując utrzymać ciepło, ale bezskutecznie.
Do diabła, a ona myślała, że w jej czasach w Anglii było zimno.
Rose Tyler zadrżała i starała się nie myśleć o dawno minionych czasach i szczęśliwych wspomnieniach z dawno minionych lat. Najszczęśliwsza część jej życia dobiegła końca i pogodziła się z tym.
Ponieważ nie miała już prawdziwego celu w życiu, jedyne, co mogła teraz zrobić, to wędrować po swoim rodzinnym wszechświecie, do którego wróciła, i pomagać, gdzie tylko mogła. Po tym, jak w pojedynkę zakończyła wojnę rewolucyjną na Plantax IV, miała już dość wojny, by wystarczyła jej na całe życie. Jedyne, czego teraz pragnęła, to miejsce, w którym mogłaby zaznać spokoju, przynajmniej na kilka godzin.
Nie wiedziała dokładnie, dlaczego manipulator czasowy sprowadził ją tutaj właśnie teraz, ale nie przejmowała się tym zbytnio. To było całkiem miłe miejsce. Brakowało tylko ciepłej dłoni, w której mogła trzymać swoją. Kogoś, kto ją rozśmieszy, kogoś, kto…
Nie. Nie chciała o nim myśleć w takiej chwili. Nie wtedy, gdy sama myśl o jego imieniu wrzuci ją w spiralę ciemnego miejsca we własnym umyśle, z którego nigdy nie będzie mogła się wydostać.
Rose dotarła do zamarzniętego jeziora i obserwowała, jak pary i dzieci krążą w kółko jak w zegarku, brzęcząc od stoiska do stoiska, rozmawiając i śmiejąc się. Usiadła na zimnej ziemi i postanowiła przez chwilę poobserwować Londyńczyków. Może później sama napije się tego ginu, bo to właśnie powinni robić ludzie tutaj, prawda? Prawie nie pamiętała, jak to jest być człowiekiem, a tym bardziej Brytyjczykiem. Okoliczności postarzały ją w sposób, jakiego czas nigdy nie mógł. Huh. W końcu jej matka miała rację.
Ona nie jest Rose Tyler. Już nie. Ona nie jest nawet człowiekiem.
Nagle poczuła się wdzięczna, że manipulator ją tu sprowadził. Bardzo wątpiła, czy Doktor będzie gdziekolwiek w pobliżu tego miejsca. Rekreacja na lodzie nie wydawała się jego specjalnością, przynajmniej wtedy, gdy go znała. Nawet raz wyraźnie jej powiedział, że nigdy nie uczył się jeździć na łyżwach i nigdy tego nie planował. Poza tym picie zdecydowanie nie było jego specjalnością.
Wypychając te myśli z głowy, zrelaksowała się i pozwoliła, aby dźwięki wokół niej zmyły jej mysli, zamykając oczy, aby uzyskać pełny efekt. Hej, czy to śpiewa Stevie Wonder?
– Doktorze, przestań! – Rose podskoczyła, słysząc chichot, który brzmiał całkowicie fałszywie. Odwróciła głowę, a jej serce zaczęło bić szybciej, aż zobaczyła kobietę z dużymi blond włosami upiętymi w kok, ściskającą mężczyznę o skandalicznym jak na tamte czasy wyczuciu mody. Nie. To nie mógł być…
Instynktownie wiedziała, że to przyszła wersja Doktora, którego znała, a wszystkie jego przeszłe wcielenia pokazał jej dawno zmarły mąż. Od razu odniosła wrażenie, że był bardziej niezdarny niż nowonarodzona żyrafa, biorąc pod uwagę sposób, w jaki ślizgał się po lodzie. Towarzyszącej mu kobiecie nie przeszkadzało to, gdy nadal się śmiała i trzymała go za ramię, jakby jej ręce były z kleju. Rose mogła tylko patrzeć zszokowana, jak w końcu upadli na lód, a kobieta wylądowała na nim (jak Rose zauważyła, zrobiła to celowo). Leżeli na lodzie, patrząc sobie w oczy, tak jak ona i John… Metakryzys zwykli na siebie patrzeć… jak dwoje ludzi szaleńczo w sobie zakochanych. Przez lata, aż do tej chwili, nawet nie myślała o Johnie. Rose odwróciła się, zanim będzie zmuszona patrzeć, jak się całują. Instynkt ucieczki w niej nagle się uaktywnił, więc zerwała się i pobiegła.
Jednak to, co tak naprawdę zrobili Doktor i River Song, to niezręczne patrzenie sobie w oczy przez kilka sekund, zanim z trudem wstali.
Rose słyszała, co mówili, uciekając z miejsca zdarzenia.
– Myślałam, że powiedziałeś mi, że umiesz jeździć na łyżwach!
– Mogę! Trenowałem w piątym życiu, kiedy najwyraźniej miałem więcej gracji w stopach
– Więc teraz tego nienawidzisz?
– Nie! Kocham jeździć na łyżwach, jazda na łyżwach jest fajna! Spróbujmy jeszcze raz! W końcu to twoje urodziny. Później udamy się na London Bridge, gdzie nasz gość osobiście zaśpiewa ci serenadę
– Och, Doktorze, to za dużo
– Wszystko dla mojej River – Rose nie mogła teraz powstrzymać strumienia łez. Świadomość, że powiedział jej co innego na temat nauki jazdy na łyżwach, tylko pokazała, jak „głęboki” był ich związek. Prawdopodobnie dobrze by jej zrobiło, gdyby wiedziała, że to obecne wcielenie Doktora jest notorycznym kłamcą, zwłaszcza jeśli chodzi o robienie wrażenia na ludziach. Po latach bycia bez niego Rose poczuła, że bardzo pragnie swojego Doktora, rozpaczliwie go potrzebuje. Ale nie chciała żadnego muszkonoszącego Doktora, który radzi sobie bez niej, ani Doktora, który tylko przypominałby jej o jej zmarłym mężu z innego wszechświata.
Nie, chciała Doktora, który byłby cały jej, i którym z nikim się nie dzieliła. Ani Sarah Jane, ani Reinette, ani nawet Kleopatrą. A jedynym sposobem, aby go znaleźć, będzie przeszłość. Cofnęła pokrętło, wiedząc dokładnie, dokąd chce się udać.
Wylądowała w Cardiff latem 2005 roku, zaledwie kilka miesięcy po tym, jak jej młodsza wersja właśnie poznała Doktora.
Nie zadając sobie trudu wycierania łez z policzków, podeszła do TARDIS i głośno zapukała do drzwi. Gdy tylko się otworzyły, rzuciła się w ramiona swojego Doktora z północnym akcentem.
– Rose! – Westchnął – C-co… – Cokolwiek próbował powiedzieć, zostało ucięte, gdy usta Rose zderzyły się z jego ustami. Po chwili wahania odpowiedział tym samym, chwytając ją za tył głowy, aby przyciągnąć ją bliżej siebie. Nawet nie zauważyła, kiedy weszli i zatrzasnęli się za nimi drzwi.
– Sypialnia – wydyszała, gdy cofnęli się do konsoli TARDIS. Bez słowa otworzyły się za nimi drzwi i Rose prawie go do nich zaciągnęła. Doktor mógłby przysiąc, że usłyszał jej warknięcie „mój”, gdy ponownie go pocałowała.
W tym momencie Doktorowi tak kręciło się w głowie, że ledwo mógł zarejestrować fakt, że w końcu spełniło się jedno z jego najgłębszych pragnień, nawet jeśli Rose miała spać w swoim pokoju i nie miała tego nawiedzonego, starczego wyrazu oczu, którego on... nigdy wcześniej nie widział.
Gdy tylko znaleźli się w sypialni Doktora, Rose kopniakiem zamknęła za nimi drzwi, a Doktor rzucił ją o ścianę, wpychając język do jej ust. Rose wydała jęk, który wywołał dreszcz na plecach Doktora i tylko sprowokował go do wściekłości. Rozum krzyczał na niego, że to wszystko jest złe, bardzo złe, ale nie mógł przestać. Każdy sen na jawie dosłownie rozwijał się przed nim i nie było takiej siły woli we wszechświecie, która mogłaby powstrzymać go przed wzięciem jej.
W tej krótkiej sekundzie niezdecydowania Rose odzyskała kontrolę i wsunęła jedną rękę w jego krótko przycięte włosy, a drugą za szyję, jej palce tańczyły na napiętej skórze. Znów desperacko chwytając ją za rękę, Doktor podniósł ją tak, że jej nogi owinęły się wokół jego tułowia, a jego dłonie mogły swobodnie badać skórę pod jej koszulką. Po kilku kolejnych sekundach całowania się, zdecydował, że ma dość czekania i obrócił ją tak, że byli przodem do jego łóżka. Jednym ruchem osunęła się pod niego na materac, a jej oczy błagały, żeby kontynuował.
I tak zrobił.
– Ostatni raz, to ja muszę być tą, która zabierze cię do domu…
Kiedy budził się rano, sam w swoim łóżku, zaczynał się zastanawiać, czy to wszystko nie było snem.
Kiedy Rose się obudziła, zauważyła, że wciąż jest noc. Odwróciła się i spojrzała na swojego pierwszego Doktora, śpiącego jak dziecko, które położyło się już dawno po porze snu. Z wodnistym uśmiechem przesunęła palcem po jego lekko nieogolonym policzku i poczuła, jak łzy płyną jej z oczu. Minęło tak dużo czasu, odkąd widziała tę twarz, że straciła całkowitą kontrolę, kiedy otworzył jej drzwi zaledwie kilka godzin temu.
Nie chciała jechać tak szybko, ale oto musiała.
Rose wiedziała, że Doktor nie pamięta tego dokładnie, w przeciwnym razie wspomniałby jej o tym. Więc delikatnie układając palce na jego skroni sięgnęła do jego umysłu i obrysowała szare krawędzie pięknymi wspomnieniami, nadając im senny charakter. Nauczyła się tej sztuczki od mnichów z trzeciego księżyca Listy, ale nigdy nie przypuszczała, że użyje jej w ten sposób. Zrobienie tego bardzo ją zabolało, ale nie mogła zostawiać żadnych dowodów na to, że tu była, aby zachować ramy czasowe. Na dokładkę uśpiła go głęboko.
Po kilku minutach była już całkowicie ubrana i stała w nogach łóżka. Po ostatnim spojrzeniu zniknęła i nigdy nie wróciła.
Kochanie, nie obchodzi mnie, czy masz ją w swoim sercu.
Jedyne, co mnie naprawdę obchodzi, to to, że obudzisz się w moich ramionach.
Ten ostatni raz
Muszę być tą, która zabierze cię do domu.
Zgodnie z jej założeniem, na zewnątrz TARDIS było jeszcze ciemno, kiedy Rose w końcu się wydostała. Wnętrze jej klatki piersiowej fizycznie bolało, więc wzięła kilka głębokich oddechów, aby złagodzić podwójne uderzanie w klatkę piersiową. Kiedy spojrzała w górę, w światło latarni kilka metrów dalej, natychmiast tego pożałowała, bo tylko jeszcze bardziej załzawiły jej oczy.
To naprawdę nie pomogło. Jasne, ten Doktor zawsze będzie jej w sercu, ale to naprawdę nie miało znaczenia, prawda? Doktor należał teraz do kędzierzawej osóbki, której ręce zdawały się błądzić tam, gdzie tak naprawdę nie należały. A może rzeczywiście tam pasowały. Rose wiedziała, że mogliby wziąć ślub z trójką dzieci w swojej TARDIS.
Ich TARDIS. Te słowa niemal ją złamały.
Nie żeby Rose obwiniała tę River” za swoje zachowanie, które wyraźnie balansowało na granicy psychopatycznej obsesji. Łatwo, zbyt łatwo było mieć obsesję na punkcie Doktora i wiedziała o tym aż za dobrze. Przez te wszystkie lata wierzyła, że wszystko było w porządku i jeden widok jego w ramionach innej kobiety, wysłał ją z powrotem do przeszłości, gdzie obiecała sobie, że nigdy nie wróci. Bo to cholernie mocno bolało.
A jej działania tamtej nocy tylko ugruntowały jej decyzję. Będzie bardzo za nim tęsknić, ale nie chciała trzymać się czegoś, co nie mogło już nigdy należeć do niej. Sięgając pod bluzkę, jej palce chwyciły metal rozgrzany od ciepła jej piersi. Łańcuszek trzasnął głośno w nocnym powietrzu, gdy Rose zerwała naszyjnik z szyi. Ręce jej się trzęsły ze wzruszenia, klucz wypadł jej z palców jak w zwolnionym tempie i z brzękiem upadł na ziemię.
Nie będzie jej już to potrzebne.
Nie oglądając się ponownie na TARDIS, którą znała i kochała, otarła ostatnie łzy z twarzy, oddalając się w noc.
Postać stała ukryta w cieniu i patrzyła, jak blondynka ucieka w ciemność, a jej ramiona wznosiły się w powstrzymywanym łkaniu. Mężczyzna odczekał jeszcze kilka sekund, aż upewnił się, że jest sam, po czym podszedł do swojej starej TARDIS i pochylił się, aby sięgnąć po upuszczony przez nią klucz. Podniósł go i przyłożył do swojej starej twarzy, żeby przyjrzeć się mu bliżej. Kiedy spojrzał w kierunku, w którym uciekła Rose, jego siwe włosy zdawały się rozjaśniać od światła rzucanego przez latarnię. Jego ciemnoniebieskie oczy, niczym nadchodząca burza, wyrażały nie tylko szok, ale i pewną determinację.
– Rose Tyler – Szepnął, a jego mocny szkocki akcent odbił się echem w gorzkiej nocy.
Komentarze
Prześlij komentarz